GaleriaT. Shebanova gra - Pory roku Czajkowskiego
Wydarzenia |
Szukaj w Maestro |
||
|
|
||
Przegląd nowości„Maria Stuarda“ w czasach zarazy
Strona 1 z 2
Chciałoby się namówić którąś z polskich scen operowych do realizacji słynnego tryptyku królewskiego Gaetano Donizettiego Anna Bolena, Maria Stuarda, Robert Devereux. Powinno się mieć do tego śpiewaczkę formatu Marii Callas, którą w Polsce jest – powiedzmy – Joanna Woś. Przed kilkoma laty zaśpiewała wprawdzie w Łodzi i Poznaniu Marię Stuardę, ale o pozostałych członach cyklu nikt już nie pomyślał. Spektakl ten zaprezentowała w koprodukcji również Opera Śląska, mając wśród swych solistek Karinę Skrzeszewską, a obecnie również Gabrielę Gołaszewską, nie mówiąc już o Aleksandrze Kubas-Kruk z pobliskiego Wrocławia. Wszystkie dobrze dysponowane do wykonywania repertuaru bel canto.
Tymczasem ufając renomie teatru operowego w Zurychu udałem się na czele pokaźnej grupy entuzjastów pięknego śpiewu zrzeszonych w agencji Grand Tour, aby zobaczyć i usłyszeć tamtejszą realizację tego dzieła. W roli tytułowej wystąpiła Diana Damrau, wielka gwiazda operowa pierwszej ćwierci naszego stulecia, wybitna niemiecka interpretatorka – co rzadkie – włoskiego bel canto. Towarzyszyła jej w roli Królowej Elżbiety debiutująca w Zurychu gruzińska śpiewaczka Salome Jicia, mająca już za sobą sukcesy w Niemczech, Turcji, Włoszech, Rosji, Belgii, Anglii i podobno w Polsce. Obu primadonnom towarzyszył młody włoski tenor Paolo Fanale (Roberto), którego pamiętam z Międzynarodowego Konkursu Giuseppe di Stefano w Trapani, gdzie zwyciężył w roku 2004 (a ja byłem tam jurorem) i od tego czasu trwa jego międzynarodowa kariera w repertuarze lirycznym. Tę doborową obsadę uzupełniali francuski bas Nicolas Testé (Talbot) i amerykański bas André Courville (Lord Cecil).
Przepełniona widownia z twarzami zakrytymi „antywirusowymi” maseczkami cierpliwie oczekiwała rozpoczęcia opóźniającego się przedstawienia. Z niepokojem zaglądano do pustego orkiestronu, a naprzeciwko pulpitu dyrygenckiego ustawiono fortepian. Po wygaszeniu świateł zamiast uwertury przed kurtyną pojawił się średnio młody przystojny jegomość, który okazał się być intendentem Opernhausu i nazywa się Andreas Homoki. W kwiecistej eksplikacji wyjawił, że w myśl rygorystycznych przepisów antypandemicznych orkiestra może brać udział w przedstawieniu, ale musi się znajdować w osobnym – w tym przypadku oddalonym aż o 1 km od teatru – pomieszczeniu. Wszystko dobrze zorganizowano i przećwiczono – twierdził – ale aparatura przekaźnikowa nie zadziałała i katastrofa zawisła na włosku. |
|||
Maestro jest tytułem jakim honoruje się najwybitniejszych muzyków wirtuozów dyrygentów śpiewaków i nauczycieli. Właśnie im oraz podążającym za ich przykładem artystom poświęcona jest ta strona |
|||
2006 Copyright © Wiesław Sornat (R) All rights reserved MULTART |