GaleriaT. Shebanova gra - Pory roku Czajkowskiego
Wydarzenia |
Szukaj w Maestro |
||
|
|
||
Przegląd nowościOperowe Walentynki
Strona 2 z 2
Dostrzegając mankamenty walentynkowych koncertów „pod publiczkę” we Wrocławiu i Łodzi, zdecydowanie opowiadam się za pełnospektaklowymi wieczorami z tej okazji. Taki właśnie zaproponowała Opera Śląska, dając Napój miłosny w kiepskiej reżyserii Karoliny Sofulak, z nic nie wnoszącym przeniesieniem akcji z malowniczej wioski do recepcji hotelowej, co wytworzyło bałagan z jakimś kotem, spadochroniarzem, graniem w bilard i śpiewaniem o żniwach w hotelowym wnętrzu. Było też kilka lepszych pomysłów, jak choćby Nemorino czyszczący buty i w duecie z Belcore gimnastykujący się wśród żołnierzy.
Andrzej Lampert wprost urodził się do tej roli, ale u pani Sofulak jest nie zakochanym wieśniakiem, a hotelowym boyem, śpiewającym pięknie i kochającym namiętnie. Jako sierżant Belcore z powodzeniem wystąpił Stanisław Kufluk. Dulcamarą był niezrównany Adam Woźniak, którego nie podejrzewałem o talent komiczny, dawkowany z kulturą i umiarem. Adinę popisowo śpiewała Gabriela Gołaszewska mając wszystko, co potrzebne w tej roli, a więc piękny głos, lekkość sceniczną i młody wiek kreowanej bohaterki.
Dobrym pomysłem w antrakcie był występ Wojciecha Giebuta, krakowskiego dziennikarza i znawcę win. Okazuje się, że ten przystojny i elokwentny osobnik posiada także rozległą wiedzę w dziedzinie opery. Szkoda, że nie zasugerował dyrektorom polskich teatrów operowych, aby spektakle komediowe śpiewać jednak po polsku, a nie po włosku, co podniosłoby ich atrakcyjność dla widzów i jakość scenicznej wesołości. Ze swej strony dodam, że koniecznie trzeba jak najdłużej trzymać w Bytomiu kwartet Gołaszewska – Lampert – Kufluk – Woźniak, aby śląska publiczność mogła się nimi nacieszyć, zanim pokusy ze świata zwyciężą nad ich przywiązaniem do dobrze prowadzonego teatru.
Na zakończenie – już nie z powodu Walentynek – telefon z Częstochowy. Pan Miron Pietras (nie jesteśmy spokrewnieni !), który gromadzi wokół siebie operomanów spod Jasnej Góry, spotykających się w dobrze prowadzonym klubie „Gaude Mater” zawstydził mnie, że w poprzednim felietonie wymieniłem nazwisko Grace Bambry, a nie Leontyne Price, której fragmenty ról i wspomnienia oglądaliśmy w filmie o Metropolitan Opera.
Niemal wszystko co piszę na użytek moich zacnych czytelników czerpię prosto z głowy. Tym razem pamięć zacięła się na chwilę i pomyliłem te dwie wielkie ciemnoskóre gwiazdy. Przepraszam, to się więcej nie powtórzy! Sławomir Pietras |
|||
Maestro jest tytułem jakim honoruje się najwybitniejszych muzyków wirtuozów dyrygentów śpiewaków i nauczycieli. Właśnie im oraz podążającym za ich przykładem artystom poświęcona jest ta strona |
|||
2006 Copyright © Wiesław Sornat (R) All rights reserved MULTART |