GaleriaT. Shebanova gra - Pory roku Czajkowskiego
Wydarzenia |
Szukaj w Maestro |
||
|
|
||
Przegląd nowościSzwed, Akiki, Grottger… i zdziwienie
Strona 1 z 2
Spóźniony na bytomski spektakl Romea i Julii Gounoda zasiadłem w pierwszym rzędzie balkonu. Było ciemno nie tylko na widowni, ale i na scenie. Siedzący z lewej strony jegomość nachylił się mówiąc: „Witaj potworze!”. Pewnie to jakiś zgrzybiały kolega szkolny z pobliskiego Będzina. Kiedy wreszcie sceniczne ciemności rozjaśnił żyrandol zwiastując przerwę okazało się, że to Andrzej Szwed, impresario organizujący w latach 70- tych tournee Polskiego Teatru Tańca, w latach 80-tych zagraniczne spektakle Teatru Wielkiego w Łodzi, a potem w ramach promowania śpiewaków kreujący kariery międzynarodowe wielu operowych solistów. Do Bytomia przyjechał sprawdzić postępy swego podopiecznego kontratenora Michała Sławeckiego, absolwenta klasy śpiewu prof. Artura Stefanowicza. Odkąd zraziłem się poznańskim kontratenorem, najpierw zaangażowanym przeze mnie, aby nie zginął z głodu, a potem buntujący zespół, śpiewający jak wrona po grypie, biegający z donosami do gazet i urzędów oraz wstępujący do różnych partii, aby wzmocnić swą siłę rażenia – straciłem sympatię do tej specjalności wokalnej. Ale Michał Sławecki od razu zdobył moje uznanie zarówno barwą głosu, jego wolumenem i dobrze opanowaną techniką śpiewu. Mając kompetentnego profesora i profesjonalnego impresaria – daleko zajdzie. Tylko dla czego ten ostatni, po ciemku nazwał mnie potworem?. Widocznie taka jest konkluzja z wieloletniej współpracy utalentowanych agentów z nieustępliwymi dyrektorami. Wracając do spektaklu, jako Julia podobała mi się urodziwa, pięknogłosa i dobrze śpiewająca w języku francuskim Ewelina Szybilska. Równie dobrze spisali się starzy znajomi z okresu współpracy ze mną : Bogdan Kurowski (Laurenty), Zbigniew Wunsch (Kapulet), Maciej Komandera (Tybald) i Włodzimierz Skalski (Gregorio). W roli Romea wystąpił tenor Song-Jung-Lee. We włoskim Renesansie nie było młodzieńców o urodzie azjatyckiej. Ale siła konwencji operowej sprawia, że piękno śpiewu pozwala zapomnieć o niezgodności koreańskiej urody z konterfektem młodzieńca z Verony. A Song-Jung-Lee śpiewał po prostu pięknie. Nie podobała mi się reżyseria, a zwłaszcza scena u Ojca Laurentego przypominającego rabina we wnętrzu synagogi. Duety tknęły sceniczną nudą, a całość spektaklu tonęła w ciemnościach, słabo rozświetlana upiornymi slajdami. |
|||
Maestro jest tytułem jakim honoruje się najwybitniejszych muzyków wirtuozów dyrygentów śpiewaków i nauczycieli. Właśnie im oraz podążającym za ich przykładem artystom poświęcona jest ta strona |
|||
2006 Copyright © Wiesław Sornat (R) All rights reserved MULTART |