Panie Marszałku, to trzeba inaczej

Opublikowano: poniedziałek, 18, maj 2020 07:42
Pietras Sławomir

Istnieją w Polsce trzy Teatry Wielkie. Wśród nich poznański, mający już przeszło stuletnią tradycję. Niezmiennie był i jest przedmiotem szczególnej dumy Wielkopolan. Zawsze, nie uciekając się do bezsensownych konkursów – powierzano go postaciom wybitnym, począwszy od Dołżyckiego, Stermicza-Valcrociaty, Latoszewskiego, Górzyńskiego, Bierdiajewa, Satanowskiego i Dondajewskiego. Z wybitnością nie mam wprawdzie nic wspólnego, ale kierowałem Gmachem Pod Pegazem najdłużej w jego historii. Aby tego dokonać praktykowałem trzykrotnie w Operze Wrocławskiej, dwukrotnie w Narodowej i aż 10 sezonów w Teatrze Wielkim w Łodzi.

 

Od wielu lat odwiedzam niemal wszystkie liczące się sceny operowe świata, oglądam próby, spektakle, rozmawiam z ich twórcami, a najczęściej z dyrektorami teatrów, nie mówiąc już o artystach, z którymi przyjazne kontakty wypełniają mi resztę wolnego czasu, gdy nie piszę książek lub felietonów. Kilkakrotnie zwracałem w nich uwagę, że Teatr na którym w młodości się kształtowałem, wspierając jego działalność studenckim Towarzystwem Przyjaciół Opery dostał się – delikatnie mówiąc – w nieodpowiednie ręce.

 

W piśmie jakie Pan Marszałek Wielkopolski wystosował ostatnio do różnych gremiów prosząc o opinię „w sprawie powołania Pani Renaty Borowskiej-Juszczyńskiej na stanowisko dyrektora Teatru Wielkiego im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu na następny okres – 5 sezonów artystycznych” zawarty jest sążnisty spis jej rzekomych zalet, zasług i aktywności. Czytałem to pismo. Większość wymienionych tam zasług należy do podstawowych zadań i obowiązków dyrektora teatru, więc nie ma się czym chwalić lub obnosić. Wchodzenie w skład Stowarzyszenia Opera Europa zrzeszającego ponad 180 teatrów nie jest żadnym sukcesem, zwłaszcza gdy się przyjrzy, czym i w jaki sposób zajmuje się ta organizacja. Pięcioletni „autorski program” p. Borowskiej („80 procent spektakli dzieł klasycznych, a 20 procent dzieł nowoczesnych”) spowodował około 30 premier „od sasa do lasa”. Były wśród nich pozycje wybitne, ale w większości pokiereszowane przez źle dobranych realizatorów (Macbeth, Rycerskość wieśniacza, Pajace, Falstaff, Carmen, Czarodziejski flet, Don Giovanni, Napój miłosny, Manru, Parsifal, Śpiewacy norymberscy). Aby do końca być sprawiedliwym wymienię premiery jako tako udane; Jenufa, Rozwód Figara, może jeszcze Rigoletto Faust, a zwłaszcza balet Roberta Bondary Don Juan i jego piękna inscenizacja Legendy Bałtyku. Jak na 8 sezonów to o wiele za mało.


 

Nie były również sukcesami chwalone koprodukcje; drogie, dziwaczne i zdejmowane z repertuaru już wkrótce po premierach! Zresztą niemal wszystkie nowe spektakle znikały z afisza już po kilku wykonaniach, co nie zdarzało się nigdy dotąd. Przyczynę upatruję w „programie autorskim” osoby, która nie sprawdziwszy się ani na Festiwalu Malta, ani w Telewizji, ani w Towarzystwie Wieniawskiego, znalazła się nagle w Operze, od razu na stanowisku zastępcy dyrektora ds. artystycznych, nie rozróżniając – jak powszechnie opowiadano – Krakowiaków i Górali od Skrzypka na dachu.

 

Postępując jak niemal wszyscy dyletanci, zaczęła głosić potrzebę nowego spojrzenia na operę. Stąd więc te nazbyt liczne nieporozumienia repertuarowe i obsadowe. W gronie jej współpracowników znalazł się Gabriel Chmura, dyrygent z którym liczą się wprawdzie muzycy, ale mający zbyt małe doświadczenie operowe, za to zbyt wysokie honoraria. 

 

Natomiast wprost kuriozalnym, bolesnym i niewybaczalnym było niezauważenie i nie świętowanie stulecia polskiej sceny operowej w Gmachu Pod Pegazem. Jeszcze większe oburzenie wywołały ewenementy związane z patronem teatru Stanisławem Moniuszką. Najpierw skiereszowano skandalicznie Halkę, a z okazji 200 - lecia urodzin Kompozytora dwukrotnie zagrano Parię w poznańskiej Arenie w sposób nikczemny.

 

Panie Marszałku tak dalej być nie może… Pana wiara w możliwości p. Borowskiej-Juszczyńskiej i przekonanie o jej dotychczasowych osiągnięciach mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Powierzenie jej dalszego dewastowania okrętu flagowego poznańskiej i wielkopolskiej kultury będzie poważnym błędem. Rozstrzygnięcie przyszłości sztuki operowej Poznania w drodze konkursu byłoby zabiegiem najgorszym z możliwych. Znów zgłoszą się albo poszukujący pracy nieudacznicy, albo usunięci i zawiedzeni niegdysiejsi dyrektorzy teatrów, albo jak p. Borowska-Juszczyńska, osoby które przechodząc ulicą Fredry postanowiły zostać dyrektorem opery.

 

Natomiast radzę zastanowić się nad Łukaszem Borowiczem, Marcinem Nałęcz-Niesiołowskim (młodymi mistrzami operowej batuty), lub Maciejem Figasem, Łukaszem Goikiem i Bogusławem Nowakiem – długoletnimi dyrektorami w Bydgoszczy, Bytomiu i Krakowie, którzy wybudowali lub wyremontowali swoje siedziby, znają swój fach i powinni dostać szansę awansu do Poznania.

Ale – Panie Marszałku – czy Pan mnie posłucha i uwierzy, że to trzeba inaczej…?

                                                                              Sławomir Pietras