Przegląd nowości

Z ziemi włoskiej do Polski

Opublikowano: poniedziałek, 01, listopad 2021 07:12

Należę do olbrzymiej większości rodaków uważających, że jakiekolwiek grzebanie w Mazurku Dąbrowskiego nie ma najmniejszego sensu. Przyłączam się do opinii dyrektora Zamku Królewskiego prof. Wojciecha Fałkowskiego „że argumenty wysuwane przez opinię publiczną powinny być traktowane jako decydujące. Trzeba brać pod uwagę oryginał pieśni, ale jeśli większość optować będzie za dotychczasową ugruntowaną wersją, to należy to uszanować i nie forsować tych zmian na siłę”.

 

Niedawno wróciłem z kolejnej podróży do Italii. Odwiedziłem Bari, zmówiłem modlitwę przy sarkofagu Królowej Bony, a potem uczestniczyłem w premierze Don Giovanniego Mozarta w Fondazione Teatro Petruzelli w udziwnionej reżyserii Giorgio Ferrary, pod dyrekcją Saschy Goetzera, kapelmistrza o międzynarodowej renomie i wyłącznie we włoskiej obsadzie, zresztą nie bardzo interesującej.

 

W kilka tygodni później obejrzałem świetnie zagraną i zaśpiewaną Madama Butterfly w pięknym gmachu Fondazione Teatro Lirico Giuseppe Verdi w Trieście. Było już zimno, wiał wiatr podobny do naszego Halnego, który tu nazywa się Bora i mało nie poprzewracał szykownie wystrojone melomanki z pod znaku łódzkiego Grand Touru, wracające spacerem z teatru do hotelu. Obsada Madama Butterfly w Trieście była międzynarodowa. Na jej czele stała młoda Rosjanka Evgenia Muraveva. Jest absolwentką Konserwatorium Petersburskiego z klasy renomowanej ongiś mezzosopranistki Iriny Bogaczowej, a obecnie u znanego pedagoga. Wydaje się jednak, że Maestra zbyt wcześnie pozwala swej pięknej, utalentowanej scenicznie i obdarzonej zachwycającym sopranem absolwentce śpiewać tak forsowne partie jak Katarzyna Izmaiłowa, Liza, czy Salome. Jako Cio Cio San była jednak pod każdym względem doskonała i zachwycająca. Towarzyszył jej włoski tenor Franscesco Castoro (Pinkerton), izraelski mezzosopran Na’ama Goldban (świetna Suzuki) oraz baryton Elia Fabbian jako Sharpless.

 

Po tym wspaniałym spektaklu, mimo silnych powiewów wiatru Bora, poszedłem na spacer nad brzeg Adriatyku. Zastanawiałem się, jak to się dzieje, że poza Rzymem, Mediolanem i Neapolem w szeregu mniejszych miastach włoskich działa tak wiele scen operowych. Te najważniejsze określane są mianem Ente Autonomo (Jednostka Samodzielna). W pozostałych a jest ich aż kilkadziesiąt, odbywają się comiesięczne stagione, podczas których ten sam tytuł powtarzany jest zwykle sześciokrotnie, bo taka liczba abonamentowiczów wspiera Fundację finansującą i organizującą to wszystko.


 

Wszakże warunkiem powstania spektakli operowych na tej zasadzie jest istnienie w każdym z tych miast stałej orkiestry symfonicznej, poza repertuarem koncertowym będącą bazą operowych przedsięwzięć. W razie potrzeby można doangażować chóry, których w Italii jest mnóstwo. Do Cyrulika, Rigoletta, Don Pasquale czy Butterfly zespół niewielki, a do Nabucca, Borysa Godunowa, Aidy lub Carmen większy, a nawet bardzo liczny. To samo dotyczy baletu, bo niemal w każdym mieście działają prywatne szkoły i studia tańca. Do ról drugoplanowych zawsze znajdą się na miejscu wykształceni debiutanci, a angażowanie gwiazd, to już wyłącznie problem posiadanych środków zwłaszcza, że obecnie impresariaty krajowe i europejskie działają sprawnie, a dobrych śpiewaków jest coraz więcej.

 

U nas w Polsce wygląda to wręcz na wokalną nadprodukcję i wypada przyjrzeć się, jak rozwiązuje ten problem ojczyzna sztuki operowej. Posiadamy wprawdzie ponad 10 rodzimych Ente Autonomo, ale naliczyłem co najmniej drugie tyle miast posiadających własne orkiestry, które mogłyby organizować stagione operowe wspierane przez Fundacje zasilane środkami samorządowymi, dotacjami resortu kultury i ambitnych sponsorów oraz dochodami ze sprzedaży biletów.

 

W ten sposób melomani z mniejszych ośrodków – wzorem włoskim – mogliby rozkoszować się sztuką liryczną w swoim Gorzowie, Opolu, Toruniu, Olsztynie, Słupsku, Koszalinie, Zielonej Górze, Częstochowie, Rzeszowie, Jeleniej Górze i Kaliszu, bo wszędzie tam solidną bazą muzyczną są miejscowe orkiestry.

 

To nie jedyny przykład, który można brać – jak śpiewamy w naszym hymnie – „z ziemi włoskiej do Polski”. Przed ponad 100. laty z inicjatywy Giuseppe Verdiego powstał w Mediolanie „Dom odpoczynku dla muzyków” (Casa di Riposo per Musicisti). Przed kilkunastu laty na tej samej zasadzie Zofia Witowa doprowadziła w Polsce do zbudowania i uruchomienia Domu Muzyka Seniora w Kątach koło Góry Kalwarii, działając na bazie Fundacji, której obecnie jest już tylko prezesem honorowym, ale za to bardzo honorowym.

 

Najpierw „z ziemi włoskiej do Polski” przyszły jarzyny (za królowej Bony), potem sztuka liryczna (za Władysława IV), następnie hymn narodowy (za Napoleona), a obecnie przytulisko dla wysłużonych muzyków (za Zofii Witowej). Może by spróbować organizacji polskich stagione operowych tam, gdzie mogły by być, a jeszcze ich nie ma?

                                                                              Sławomir Pietras