Przegląd nowości

Najdłuższy deszcz Festiwalu

Opublikowano: niedziela, 13, grudzień 2020 09:43

Pada niemal bez przerwy aż do końca 90-minutowego przedstawienia, a i tak scena od początku jest wypełniona wodą, która sięga przynajmniej do łydek. Jedni moczą tylko buty i nogawki, inni aż po głowę taplają się w cieczy, czytaj – błocie. Nikt więc nie wychodzi z tej opresji suchy, bo nikt nie jest nieprzemakalny. Woda na scenie to w sumie nie jest w teatrze nic nowego. Taki moczący zabieg stosowali już np. twórcy inscenizacji Eugeniusza Oniegina w Teatrze Wielkim w Poznaniu i Operze Krakowskiej (reżyseria Michała Znanieckiego), czy też w stołecznej wersji Gogolowskiego Rewizora w Teatrze Studio (reżyseria Mikołaja Kolady).

 

Deszcz 2

 

Od mokrych kąpieli nie stronią inni reżyserzy – vide wielka kałuża w Pijanych Iwana Wyrypajewa. Taka jest moda ostatniej dekady, aby zasymbolizować jakiś wyrazisty, niezbyt przyjemny problem moralny, trzeba moczyć aktorów, bo inaczej „widz nie zrozumie”, że zło potrafi oblepić czy pochłonąć bohaterów dramatu nawet wbrew ich woli. To co zaproponowano w spektaklu Historia przemocy w reżyserii Eweliny Marciniak na scenie Teatru im. Fredry z Gniezna stanowi jednak pewne apogeum wodnego szaleństwa.

 

Deszcz 3

 

Komentatorzy tłumaczą, że woda na scenie i lecąca z sufitu była ciepła, że dobrostan wykonawców nie był narażony na jakieś nieuchronne uszczerbki, ale jednak czuło się w tym pewną przesadę. W końcu taki sam drastyczny środek wyrazu mógłby być użyty niemal w każdym innym dramacie. W Hamlecie, gdzie prawie wszyscy giną, byłby jak znalazł, w Weselu Wyspiańskiego, mógłby symbolizować niemożność podjęcia jakiegoś działania, w Dziadach też woda dodałaby tragizmu, w Moralności Pani Dulskiej wszystko jest przecież lepkie.


A w Uciekła mi przepióreczka również ona mogłaby wpaść do wody. Czytając wczesną powieść Waldemara Łysiaka Kolebka dowiadujemy się, że uporczywa ulewa pokrzyżowała plany uroczystego powitania Bonapartego w Poznaniu, a podjęte z  wielkim zapałem i nakładem środków przygotowania Polaków na przyjęcie Wodza Francuzów poszły na marne. Może było to memento dla wielkich nadziei związanych z Napoleonem i dlatego można teraz wystąpić z apelem do teatralnej braci – skończcie z tą wodą!

 

Deszcz 1

 

Niech teatr będzie teatrem, aktor aktorem, a nie dodatkiem do efektów specjalnych. Sztuka zaprezentowana w ramach Warszawskich Spotkań Teatralnych porusza zaiste ważny problem naszego stosunku do różnych odmienności, co wyraża się w lekceważeniu, pogardzie i wrogości. Francuski autor, którego opowiadanie stało się kanwą dramatu Eweliny Marciniak, oskarża wszystkich o brak tolerancji, empatii i współczucia. W wersji teatralnej akcja przenosi się jakby do Polski, gdzie mentalność jest zdecydowanie zaściankowa. Język tej sztuki nie wydaje się jednorodny.


Spore partie dialogów stanowią parodię testów pseudointelektualnych, ale zaraz potem bohaterowie używają zwrotów prostackich i ordynarnych. To jeszcze bardziej wyostrza napięcie. Wszyscy jesteśmy ogarnięci tą zatrutą strawą przemocy – zdają się mówić artyści. To nie jest tylko przemoc symboliczna – ale codzienny i zwyczajny w swojej pospolitości sposób reagowania np. na nieheteronormatywność, jakby ktoś mądrze powiedział. To stan tym bardziej przerażający, bo idący z samej góry.

 

Deszcz 5

 

A, że przemoc pojawia się także we wzajemnych relacjach w obrębie mniejszości? No cóż, nikt nie jest święty. Historia przemocy Édouarda Louisa adaptowana na scenę przez Jana Czaplińskiego zawiera nie tylko rutynowe polskie „przecinki” na literę „k”, ale też pewne obyczajowe stereotypy, które już od dawna niosą opłakane skutki w dziedzinie edukacji kulturalnej. No, bo jeśli mówi się, że panowie kochający „inaczej” uwielbiają romantyczne arie operowe Pucciniego, to zrozumiałe, że niektórzy mężczyźni tzw. normalni nie dadzą się do opery nawet końmi zaciągnąć.

 

Deszcz 4

 

Jeden z bohaterów zapodaje tu otwartym tekstem, że geje „kochają tańczyć, kochają recytować poezję, kochają Marię Callas i kochają się pieprzyć w dupę”. A z głośnika leci właśnie znakomite nagranie sopranowej arii z opery Gianni Schicchi ze słowami O mio babbino caro, którą panowie po kolei swoimi niewprawnymi głosami próbują naśladować. Przy końcu spektaklu już na szczęście nikt nie śpiewa, nad wodą pojawia się gesty biały dym – efekt jeszcze częściej stosowany na scenach. Wszystko tonie w chmurze.

                                                                                     Joanna Tumiłowicz