Przegląd nowości

Muzyka – Moniuszko, słowa – Wolski

Opublikowano: sobota, 22, luty 2020 21:31

Głosy oburzenia po wiedeńskiej i warszawskiej premierze opery Halka w reżyserii Mariusza Trelińskiego powinny zostać zniwelowane przez bardzo pozytywną reakcję publiczności. Wypełniona do ostatniego miejsca sala Teatru Wielkiego – Opery Narodowej świadczy o tym, że taka Halka jest ciekawsza i bardziej strawna dla przeciętnego widza niż tradycyjna. Może tu grać pewną rolę również „efekt inżyniera Mamonia” – lubię te piosenki, które już znam. A właśnie wesela w lokalu hotelowym należą dziś do polskiej tradycji o wiele mocniej niż np. łowienie ptaków w górach i przynoszenie ukochanej, czym trudnił się Jontek, czy histeryczne odzywki Halki, że „dzieciątko z głodu umiera”.  

 

Halka,Trelinski 2

 

Słowa libretta opery ułożone przez Włodzimierza Wolskiego w rutynowych inscenizacjach od dawna trąciły myszką, tymczasem w „scenach hotelowych” przechodzą bez problemu, zwłaszcza gdy reżyser traktuje wszystko w konwencji sennych albo wręcz pijackich majaków. Już w samej Uwerturze z nerwem poprowadzonej przez Łukasza Borowicza nawroty jednego z muzycznych tematów doskonale współgrają z powtarzaniem się drogi Janusza w kierunku baru. Nie są to sceny szczególnie krzepiące i ich wydźwięk pedagogiczny wskazywałby raczej na wstrzymywanie się od zapraszania wycieczek szkolnych, ale przecież trudno odmówić im autentyzmu. Można więc powiedzieć, że Mariusz Treliński uratował operę Moniuszki przed zwyczajową sztampą i dokonał tego nawet na arenie międzynarodowej. Przy okazji nowej inscenizacji zabłysły nam rodzime talenty wokalno-aktorskie. Tak mocno, dramatycznie  i dźwięcznie śpiewającej Halki jak Ewa Vesin dawno nie słyszeliśmy. Wydawało się, że głos tej artystki góruje nad wszystkimi pozostałymi, do momentu gdy na scenie odezwał się Jontek – Rafał Bartmiński. Jego głos nie miał może tyle mękkości co Piotra Beczały – wykonawcy obsady premierowej, jednak brzmiał jasno i dźwięcznie i wzbudził owacje publiczności. Tomasz Rak jako Janusz, był mniej agresywny głosowo i wizualnie od premierowego Tomasza Koniecznego, ale jego kreacja wysuwająca na plan pierwszy aktorstwo także należała do prawie doskonałych. Nie zawiedli świetnie dysponowani: Stolnik – Krzysztof Szumański oraz Dziemba – Dariusz Machej. Postać typowej blondynki bez zarzutu stworzyła Maria Stasiak, panna młoda, którą  w streszczeniu nazywa się Zosią, a nie Zofią.


To postać dosyć konwencjonalna, bardzo zgrabna „laska” z elementami rozumu. Obsady dopełniły także niezłe, choć charakterystyczne głosy Dudziarza – Jasina Rammal-Rykały oraz Młodego Górala – Zbigniewa Malaka. Wizualnie zwracają uwagę dosyć jednolite op-artowskie, czarno-białe sukienki panien weselnych – dzieło autorki kostiumów Doroty Roqueplo. Można tylko mieć pretensje, że Janusz czyli pan młody ma taką samą białą marynarkę jak Jontek – zwykły kelner. Ze scenografii Borisa Kudlicki najwięcej pytań budził brzozowy, a może bambusowy las, którego w Zakopanem raczej się nie znajdzie. Ale jeśli taka wersja Halki ma być towarem eksportowym, to ten szczegół botaniczny światowy widz bez trudu zaakceptuje, tak jak figurę białego niedźwiedzia stojącego w foyer Hotelu Kasprowy.

 

Halka,Trelinski 1

 

Mieliśmy już dosyć kontrowersyjną Halkę w Teatrze Wielkim w Poznaniu w reżyserii Pawła Passiniego, gdzie Jontek miał rogi barana. Teraz mamy Jontka – kelnera. Czekamy na kolejne pomysły. Jest jeszcze jedno wytłumaczenie powodzenia nowej inscenizacji opery Moniuszki. Przez długie lata kulturalnego „odmóżdżania”, głównie przy pomocy mediów publicznych, przeciętny odbiorca nabrał awersji do klasycznej opery, ale z łatwością przyjmuje komunikaty tandetne i kiczowate.  Przekaz niesiony przez Halkę Trelińskiego jest w sumie dosyć banalny, pokazuje ludzi, dla których kicz i estetyczna tandeta są chlebem powszednim. Publiczność, która ma z tym do czynienia na co dzień, nie czuje obawy, że opera ją zanudzi swym hermetycznym językiem i archaiczną formą. Moniuszko tym sposobem stał się „popularny” w najprostszym rozumieniu tego słowa, a wizyta na przedstawieniu Mariusza Trelińskiego nie mogła być „obciachem”. Można by życzyć polskiej operze, aby miała w swym repertuarze także Halkę klasyczną, wystawioną „po bożemu”, bo wtedy publiczność lutowych spektakli w Teatrze Wielkim miałaby szansę ponownego wysłuchania tej doskonałej muzyki i porównania przekazu. Zaś co do sukcesu naszej opery wśród Austriaków – mogło się to podobać, ale – poza sferą muzyki – nie dawało większego pojęcia o naszej kulturze. Pokazywało Polaków, jako rozpijaczonych tandeciarzy, dla których wręczenie drogiego zegarka podczas imprezy jest wielkim powodem do dumy. I to się Trelińskiemu udało.

                                                                          Joanna Tumiłowicz