GaleriaT. Shebanova gra - Pory roku Czajkowskiego
Wydarzenia |
Szukaj w Maestro |
||
|
|
||
Przegląd nowościO Gismondzie, który pokonał Primislao
Strona 1 z 2
Gdyby wystawić na scenie ze wszystkimi szykanami, efektami wizualnymi i dźwiękowymi, w historycznych kostiumach i z dekoracjami operę niejakiego Leonarda Vinci pt. Gismondo, re di Polonia, byłoby pewnie sporo śmiechu. Dzieło trwające 4 godziny nie jest wprawdzie komedią, choć kończy się happy endem, ale skala nagromadzenia historycznych absurdów skłania do wyzbycia się pełnej powagi, podobnie jak stwierdzenie autora Króla Ubu, że rzecz dzieje się w Polsce, czyli nigdzie. Życzliwi komentatorzy, w tym znakomity radiowiec Marcin Majchrowski doszukują się wprawdzie w operze XVIII – wiecznego neapolitańczyka jakichś związków z historią Polski, ale to są tłumaczenia z góry skazane na niepowodzenie. Bo chociaż kompozytor chciał dobrze, zadedykował swoje dzieło Jakubowi III Stuartowi, mężowi Marii Klementyny Sobieskiej, wnuczce króla Jana III, nie miał zielonego pojęcia gdzie ta Polska i co to Polska. Na siłę osadził całość w scenerii I Rzeczypospolitej i uczynił bohaterem sarmackiego, czytaj polskiego monarchę.
Nawet imię tytułowej postaci nie jest przypadkowe, bo wynika z faktu, że na tronie polskim zasiadał Zygmunt II August. I jeszcze rysujący się konflikt między Polską i Litwą, który w finale znajduje rozwiązanie, może nam symbolizować zawarcie Unii Lubelskiej w 1569 roku. A więc niby to jakoś do tej Polski pasuje, choć imię księcia litewskiego Przemysław (Primislao) raczej z Czech zostało zaczerpnięte, a nie z Litwy. Czy Marii Klementynie Sobieskiej opera się podobała, czy przypominała jej Ojczyznę, o ile owa Maria w ogóle miała tożsamość polską? Tego nie wiemy. Wiemy natomiast, że powód wydumanego sarmacko-litewskiego konfliktu, który pociągnął za sobą straszną wojnę i setki trupów, był śmiesznie błahy. Primislao miał złożyć Gismondowi hołd, ale nie życzył sobie by to było wiadome publicznie, więc ceremonia miała się odbyć w namiocie z małą liczbą świadków. I wtenczas zdrajca, niejaki Ermanno czyli Herman, spowodował przewrócenie się namiotu. Zamiast hołdu była więc wojna, w której omal nie zginął Primislao. Ale na szczęście wszystko kończy się dobrze dzięki zakochanym, którzy wybrali sobie obiekty miłości w przeciwnych obozach i po różnych dąsach zapanowuje zgoda. To ładny i znamienny morał, jakże potrzebny także w obecnej dobie. Teraz w kwestii muzyki. Tutaj nie było nic do śmiechu, tylko ciężka praca, bo opera trwa cztery godziny. Dzieło w trzech aktach zaprezentowała znakomita {oh!} Orkiestra Historyczna z Martyną Pastuszką, jako dyrygentką i pierwszą skrzypaczką. Grała jak w transie, z temperamentem i werwą. Świetnie dawały znać o sobie smyczki grające na starych instrumentach, stary fagot, chitarrone, czasami w cichszych partiach słychać było klawesyn. Strasznie mocno waliły w partiach patetycznych bębny. |
|||
Maestro jest tytułem jakim honoruje się najwybitniejszych muzyków wirtuozów dyrygentów śpiewaków i nauczycieli. Właśnie im oraz podążającym za ich przykładem artystom poświęcona jest ta strona |
|||
2006 Copyright © Wiesław Sornat (R) All rights reserved MULTART |