Przegląd nowości

„Mężczyźni znad jeziora?”

Opublikowano: poniedziałek, 16, marzec 2015 20:00

Opera Gioacchino Rossiniego nosi tytuł „Kobieta znad jeziora” (la Donna del lago). Tym razem jednak, w przedstawieniu nowojorskiej Metropolitan Opera (transmisja obejrzana 14 marca br. w krakowskim kinie „Kijów”), byli to raczej mężczyźni znad jeziora, albowiem jego głównymi bohaterami okazali się dwaj tenorzy: John Osborne i Juan Diego Flórez. Byli oni nie tylko rywalami scenicznymi, ale również wokalnymi, jeśli zważy się, iż w tercecie Alla ragion, deh! Rieda z drugiego aktu bronią, na którą ze sobą walczyli, było „c’’.

Kobieta z nad jeziora,MET 1

John Osborne, używając aforyzmu Aleksandra Barricco, był nie tyle Rodrygiem, co przede wszystkim tenorem. I to nie tylko ze względu na wzrost oraz sztampowy sposób gry (gniew wyrażało uniesienie do góry prawej brwi, na który to widok przeciwnicy powinni natychmiast paść trupem), lecz przede wszystkim dzięki swobodnemu sięganiu do oktawy dwukreślnej. Cabalettę Ma dov’è colei, che accende w swojej scenie wejściowej zakończył długo wytrzymaną fermatą. Ale w zależności od sytuacji dobierał też zróżnicowane barwy brzmieniowe, by wyrażać za ich pomocą zmienną treść tekstu swej partii.


Juan Diego Flórez jako rzekomy Hubert, a w rzeczywistości szkocki król Jakub, wykazał się nie tylko możliwościami swego głosu, ale i znaczną muzykalnością, kiedy sięgał do różnych odcieni dynamicznych, by wyrażać zmienne stany emocjonalne granej postaci (piękne mezza voce, czyli śpiew półgłosem w duecie z Heleną Le mie barbare vicende z pierwszego aktu), nadając swemu występowi wiele subtelności (między innymi swoją arię Oh fiamma soave z drugiego aktu zakończył efektem fil di voce, czyli ściszeniem).

Kobieta z nad jeziora,MET 4

Może spiski nie rządzą światem (choć w tej inscenizacji, skoro akcja toczy się w Szkocji, powstańcy maskują się gałęziami drzew niczym w „Makbecie” ruszający las Birnam), ale niewątpliwie istnieje „światowy spisek kostiumologów’, nienawidzących śpiewaków i, zamiast tuszować mankamenty ich figur, jeszcze je uwypuklających, a w tym konkretnym przypadku odziewających w finale Flóreza w królewski płaszcz nadmiernej długości, w który wciąż się zaplątywał.


Daniela Barcellona zaprezentowała się w roli en travesti, czyli Malcolma (w tym przypadku trudno określić ją jako spodenkową, albowiem rzecz dzieje się w Szkocji i prawie wszyscy, niezależnie od płci, noszą spódnice), ukochanego tytułowej bohaterki. To typowa rola kontraltowa (takim głosem dysponowała Isabella Colibran, żona kompozytora, stąd w swych operach obsadzał nim główne role niezależnie od płci).

Kobieta z nad jeziora,MET 2

Niestety, włoska artystka nie rozporządza tego rodzaju wolumenem (w swoim czasie idealnymi wykonawczyniami byłyby: Marilyn Horne, a u nas Bożena Zawiślak czy Ewa Podleś), a koloratury w jej wydaniu przypominają bardziej glissanda (na przykład w arii jeszcze typu di bravura Elena! oh tu, che chiamo! z pierwszego aktu, złożonej z dwóch kontrastowych części, w innych ustępach dzieła przybierających już postać wyodrębnionej kawatyny oraz cabaletty, rozdzielonych przez chór), choć w arii Ah si pera: ormai la morte z drugiego aktu posiadały one już bardziej perlisty kształt.

Kobieta z nad jeziora,MET 3

Oren Gradus jako Douglas, nieugięty ojciec Heleny, posiada raczej dość anemiczny głos, ale ten niedostatek rekompensuje znacznymi umiejętnościami aktorskimi, tworząc wyrazisty wizerunek sceniczny postaci.


W operze tej wymagające są nawet partie epizodyczne, kiedy finałowe concertato Crudele sospetto z pierwszego aktu inicjuje Albina (Olga Makarina), powierniczka Heleny. Skądinąd jego końcowy motyw, zaintonowany przez puzony, a następnie przejęty przez postacie, bez skrupułów wykorzystał potem Verdi w swoim „Nabuchodonozorze”.

Kobieta z nad jeziora,MET 5

I na koniec Joyce DiDonato jako Helena. Równie muzykalnie, co Flórez, zaśpiewała z nim we wspomnianym duecie z pierwszego aktu, ale przez większą część trwania opera nie wybijała się na pierwszy plan, a głos jej brzmiał nieco matowo. Dopiero w duecie z nim w drugim akcie pewnie intonowała wysokie tony oraz wyraziście artykułowała koloraturowe ozdobniki. Być może rozważnie oszczędzała siły na finał. Zamykające operę jej wirtuozowskie rondo Tanti affetti in un momento wykonane zostało z wielką brawurą, a następstwo pojedynczych koloratur wycięte zostało niczym diamentem. A więc może jednak była to „Kobieta znad jeziora”!

                                                                        Lesław Czapliński