Przegląd nowości

Ojciec - grać

Opublikowano: czwartek, 15, styczeń 2015 10:54

Miała być wystawiona pierwsza polska opera narodowa Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale, która była jego dziełem, ale ponoć nie zgodziła się cenzura zaborcy. Zgodziła się natomiast na występ w roli tytułowej w Molierowskiej komedii Tartuffe, więc z przedstawienia muzycznego wyszły nici.

Szalbierz maly

Jednak, że Wojciech Bogusławski był nie tylko fantastycznym aktorem, ale też zdolnym śpiewakiem operowym, więc  na warszawskiej scenie Teatru Dramatycznego kierowniczka muzyczna przedstawienia Bela Krynicka wymyśliła, że główny bohater zaintonuje pierwsze tony słynnej Toccaty d-moll Jana Sebastiana Bacha, a pozostali członkowie zespołu podchwycą ten motyw i pociągną dalej, aż do efektownego akordu przez dwie oktawy, jakby to były wielkie organy kościelne. W praktyce odniesienie do Bacha było, ale okazało się trochę trudne dla aktorów i w efekcie ten zespołowy śpiew jeszcze bardziej podkreślił groteskową sytuację. Sama intryga została zaprezentowana po wirtuozowsku. Nie tylko Wojciech Bogusławski, czyli Witold Dębicki, wyszedł twórcom przedstawienia „jak żywy", ale cała otaczająca go trupa jakoby prowincjonalnych aktorów zaprezentowała swe zdecydowanie komiczne kompetencje.


Jako dyrektora teatru w Wilnie zobaczyliśmy Sławomira Grzymkowskiego grającego swą rolę z tragikomicznych podrygach i rozpaczliwym miotaniu się. Gwiazdę sceny utrzymującą się na topie dzięki swym wdziękom bardzo przekonująco wykreowała Agnieszka Warchulska. Zdarty głos, a la Owsiak, próbował odtworzyć Mariusz Drężek, zaś kolaborującego z zaborcą krytyka teatralnego ukazał pysznie Piotr Siwkiewicz. W 18. osobowej obsadzie mogli się pokazać od najlepszej strony wszyscy, łącznie z suflerką – Jolantą Olszewską i inspicjentem o nazwisku Wróbel – Henrykiem Niebudkiem. Nawet pracownicy techniczni sceny swoimi proletariackimi głosami i manierami tworzyli atmosferę spektaklu w spektaklu.

Gabor Mate

Mnie osobiście najbardziej podobała się scena staroświeckiego przedstawienia w stylu commedii dell arte, która była interesująca zarówno od strony plastycznej jak i akustycznej. Aktorzy przesadnie sztywno i groteskowo stąpali po szarym papierze, niby po jakiejś wspaniałej posadzce, ale ten papier szeleścił i darł się. Ten pomysł, choć miał symbolizować ubogi teatr przeszłości był dziwnie nowoczesny. A wszystko za sprawą zakochanego w polskiej kulturze i historii Węgra György Spiró, który ściągnął do Warszawy całą ekipę realizatorów aż z Budapesztu, reżyseraGábora Máté, scenografa Balázs Cieglera i autorkę kostiumów Anni Füzér. Warto też wymienić nazwiska tłumaczy, bo w końcu sztuka Szalbierz o Bogusławskim została napisana po węgiersku, a do naszych celów przysposobiła ją Jolanta Jarmołowicz. Węgierskich realizatorów wspierał w Teatrze Dramatycznym Daniel Borzon. Efekt okazał się bardzo dobry i żadnej bariery językowej na linii Polak – Węgier nie dało się zauważyć. Wcześniej była natomiast bariera ideowa, bo György Spiró zrobił z naszego „ojca polskiego teatru drania a nie posąg z brązu.  Dzisiaj jednak cieszymy się, że ktoś z zewnątrz z uwagą i w sumie sympatią spogląda na polskie sprawy, i że w tym  trochę krzywym zwierciadle możemy się od czasu do czasu przejrzeć.

                                                                    Joanna Tumiłowicz