Przegląd nowości

Trubadur i Turcy

Opublikowano: wtorek, 25, listopad 2014 21:36

Nie można mieć pretensji do Verdiego, że skomponował operę o nieprawdopodobnej fabule, bo stworzył okazję do wielu znakomitych muzycznie scen chóralnych, arii, duetów, kwintetów itp. ansambli. Co chwilę słyszymy jakiś hit operowy i rozkoszujemy się wokalnie, z wielkim znawstwem napisaną muzyką, chociaż niektórych może trochę drażnić prostota akompaniamentu i niezawodne verdiowskie um-pa-pa. Trubadur w Teatrze Wielkim w Łodzi dostarczył takich wrażeń, bo w obsadzie solistycznej nie było w zasadzie słabych punktów. Leonora Dorota Wójcik zaznaczyła swoją obecność dobrym głosem sopranowym na pograniczu spinto.

Trubadur,Lodz 9

Manrico Dominik Sutowicz mocnym tenorem udowadniał, że ma nie tylko warunki ale i znakomitą szkołę wokalną. Anna Lubańska głosowo nienaganna umiała jeszcze stworzyć przekonującą postać starej Cyganki chowającej w pamięci straszną tajemnicę. Baryton Mikołaj Zalasiński był w roli Hrabiego di Luna dobry głosowo, choć w forte lekko siłował się z głosem, co zmniejszało, a nie powiększało jego wolumen. Dlatego też publiczności nie zachwycił tak jak tenor, alt i sopran. Wreszcie role drugoplanowe – Ferrando Robert Ulatowski to kawał głosu, niepotrzebnie wykrzykujący w swej popisowej arii staccato, ubrany w strój Turka, a może Tatara, co mogło nieco dziwić. Turbany tureckie mieli też niektorzy członkowie społeczności cygańskiej przewijający się przez łódzką scenę. Patrycja Krzeszowska jako służąca Inez nie wyróżniała się niczym poza urodą. Panowie Ruiz, Cygan i Posłaniec nie mieli szans zwrócić na siebie uwagi.


Po spektaklu okazało się, że ta opera Verdiego w reżyserii Laco Adamika i ze scenografią oraz kostiumami Barbary Kędzierskiej to w zasadzie przeniesienie spektaklu z Opery Krakowskiej z 2013 roku, kiedy to przedstawienie wiązało się z obchodami 200 rocznicy urodzin włoskiego geniusza. W Łodzi, już bez rocznicowego pretekstu uszyto takie same stroje, skopiowano dekoracje i powielono niespecjalnie wyrafinowane zabiegi reżyserskie. Nie wszystkim to wyszło na dobre. Chór, zwłaszcza jego męska część, choć ma sporo do śpiewania, pozwolił sobie na kilkakrotne wypadnięcie z rytmu, za co można po części winić dyrygenta Eraldo Salmieriego.

Trubadur,Lodz 10

Ten włoski kapelmistrz z definicji wydawał się idealny do przygotowania swojej narodowej opery, ale zabrakło mu południowego żaru i temperamentu, nie mówiąc już o jakiejś indywidualnej wizji muzycznej. Jestem pewna, że Tadeusz Kozłowski zrobiłby z Trubadura dzieło muzycznie porywające. Chór nie odegrał też istotniejszej roli na scenie, bo rycerze w zbrojach i w hełmach snuli się po scenie jak grupa jakichś fajtłapów, ich markowane bójki, czy ćwiczenia szermierskie wyglądały całkiem nienaturalnie, jakby w zwolnionym filmie.

Trubadur,Lodz 11

Czasem używano chórzystów, aby w trakcie wykonywanej arii przespacerowali się w głębi sceny i rozproszyli sceniczną nudę choćby tylko w ten sposób. W scenach zbiorowych rutynowym ruchem scenicznym było przechodzenie z prawej strony na lewą i odwrotnie. Doprawdy można było zatęsknić za jakimś „odlotowym” pomysłem, np. Trubadurem wśród kosmitów. Na szczęście spora część publiczności, a także garstka krytyków nie ma nic przeciwko spektaklom „retro”, a więc takim, które niczym oryginalnym się nie wyróżniają i przypominają coś, co być może oglądał sam Giuseppe Verdi. W Łodzi odważono się tylko na jeden nieoczywisty szczegół, wprowadzono pewne elementy tureckie. Może na pamiątkę rocznicy zwycięstwa Sobieskiego?

                                                                                  Joanna Tumiłowicz