Przegląd nowości

Wokalne piruety i inne akrobacje

Opublikowano: poniedziałek, 14, lipiec 2014 18:52

Wokalizy i tryle uznać można za odpowiedniki skomplikowanych figur tanecznych w śpiewie, rodzaj wokalnej akrobacji i ekwilibrystyki, których perfekcyjne wykonanie jednym zapiera dech w piersiach, a dla innych bywa przejawem pretensjonalności, a nawet złego smaku, zwłaszcza odkąd w teatrze muzycznym swe apodyktyczne prawa dyktować zaczął Richard Wagner. Przyznam się, że wyrządził on wiele szkód, kierując operę w ślepy zaułek, albowiem pierwszoplanowym czynnikiem pozostaje w niej muzyka, a nie słowo, którym do woli napawać się można w teatrze dramatycznym.

Arie Oper 2

Ale koncert arii operowych w ramach XVIII Letniego Festiwalu Operowego rozpoczął się właśnie od muzyki przywołanego kompozytora. A więc uwertury do romantycznego jeszcze z ducha, a grand opery w formie „Rienziego, ostatniego trybuna”, którego autor później się wyparł i nie dopuścił na scenę swego teatru świątecznego w Bayreuth. Wagner nie był urodzonym melodystą, a więc, jeśli już jakąś złożył, to eksploatował do granic wytrzymałości odbiorców (np. pieśń konkursową Waltera wielokrotnie przewijającą się w „Śpiewakach norymberskich”, monolog towarzyszący wykuwaniu miecza Notunga w „Zygfrydzie”). Podobnie jest z motywem duetu Ireny i Adriana „Ja, eine Welt voll Leiden” z „Rienziego” wielokrotnie powtarzającym się zarówno w operze jak i już w samej uwerturze (w filmie „Lisztomania” Kena Russella tytułowy pianista, grając parafrazę tej uwertury, wykonuje jednoczesnie w stronę obecnego na widowni Wagnera gest ziewania, oznaczający znudzenie nieustannym powrotem tego tematu). Niezależnie od wszystkiego pozostaje ona jednym z efektowniejszych utworów orkiestrowych tego autora.

Artur Ruciński zaśpiewał słynną Pieśń Wolframa „do gwiazdy” „O du mein holder Abendstern” z „Tannhäusera”, w której wrażliwy artysta wiele wygrać można nastrojem. Największym jednak zróżnicowaniem środków wyrazu odznaczała się w jego ujęciu aria księcia Jeleckiego „Ja was lublu” z „Damy pikowej” Piotra Czajkowskiego, w której to partii występował przed sześciu laty na scenie Opery Krakowskiej. Śpiewak miał w tym sezonie debiutować na deskach nowojorskiej Metropolitan w partii Walentego w nowej inscenizacji„Fauście” Gounoda, ale, niestety, ze względów oszczędnościowych premiera nie doszła do skutku, wskutek czego przyjdzie mu zaczekać na kolejną okazję jeszcze dwa lata. Posiadający ten sam anagram tenor Arnold Rutkowski od najlepszej strony zaprezentował się w dwóch fragmentach z „Romea i Julii” Charles’a Gounoda kawatynie tytułowego bohatera „Ah, leve-toi, soleil” oraz duecie z Julią „O nuit divine”, w którym dołączyła do niego Katarzyna Oleś-Blacha.


Wcześniej z powodzeniem walca Julii „Je veux vivre dans le ręve” z tej opery zaśpiewała Iwona Socha, może więc najwyższa pora, by pomyśleć o wprowadzeniu na scenę Opery Krakowskiej tej pozycji repertuarowej i to koniecznie z dramatyczną arią Julii „L’amour ranime mon courage”, poprzedzającą zażycie przez nią narkotyku, sprowadzającego podobny śmierci sen, albowiem artystka ta rozporządza głosem o znacznym ambitusie, pozwalającym zarówno na intonowanie koloratur, jak i sięganie do ustępów, utrzymanych w niższej i cięższej tessyturze.

Arie Oper 1

Katarzyna Oleś-Blacha wywarła największe wrażenie w najodpowiedniejszej dla siebie koloraturowej arii Konstancji „Marten aller Arten” z Mozartowskiego singspielu „Uprowadzenie z seraju”. Przede wszystkim jednak wieczór ten należał do Iwony Sochy, która, zarówno pod względem aparycji, jak i od strony wokalnej, posiada wszelkie atrybuty, predestynujące ją do zajęcia pozycji operowej diwy. Szczególnie ujmująca zabrzmiało w jej interpretacji liryczne arioso Laurenty „O mio babbino caro” z „Gianniego Schicchi” Giacomo Pucciniego, w której najpełniej uwydatniła się jej umiejętność należytego prowadzenia kantyleny.

Arie Oper 3

Obydwie panie dały się też poznać w duecie Hrabiny i Zuzanny „Che soave zeffiretto” z wykonywanego na co dzień „Wesela Figara” Wolfganga Amadeusa Mozarta, a panowie wystąpili w duecie przysięgi Don Carlosa i Markiza Posy z „Don Carlosa” Giuseppe Verdiego, dawno już niegoszczącego na krakowskiej scenie operowej. Udany wieczór, który dzięki przychylnej aurze mógł się wreszcie odbyć na wawelskim dziedzińcu, zakończył lżejszy repertuar pieśniarski, a ostatecznie zwieńczyło wspólne odśpiewanie „Tonight” z kolejnej wersji Szekspirowskiego „Romea i Julii”, tym razem musicalowej – „West Side Story” Leonarda Bernsteina.

                                                              Lesław Czapliński