Przegląd nowości

"Hrabina Marica" Emmericha Kálmána w Teatrze Muzycznym w Gliwicach

Opublikowano: wtorek, 24, listopad 2009 01:00

W pewnym momencie przedstawienia nowej inscenizacji tej popularnej operetki reżyserowanej przez Henryka Konwińskiego pada wprowadzone przez Jacka Mikołajczyka, autora dialogów, znane zdanie: "prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, lecz jak kończy". Przekładając to na opis premierowego przedstawienia (piątek 20 listopada) należy stwierdzić, że przez dwa akty widz siedzi lekko znudzony, by w nagle trzecim odnaleźć w toczącej się akcji poczucie humoru i dystans do operetkowej rzeczywistości.

Image 

Zanim jednak da się ponieść dobrej zabawie musi przez pierwsze dwa akty obserwować jak reżyser nie siląc się na większą inwencję twórczą ogrywa dawno znane operetkowe schematy tak w układzie scen jak i prowadzeniu postaci. Brak troski o większą wiarygodność postaci, że o dystansie i poczuciu humoru nie wspomnę. Najbardziej na tym ucierpiał I akt potraktowany ciężkawo i zbyt serio! Dopiero pojawienie się w ostatnim akcie ekscentrycznej Księżnej Cudenstein (dobra Danuta Orzechowska) i jej dwóch towarzyszy przyniosło humor i dystans w scenicznej akcji i w wartko prowadzonych dialogach. Wolałbym jednak by dobrze wymieszany w dawkach liryzm, humor i dystans do sytuacji i postaci bawił mnie i wzruszał przez całe przedstawienie. Na szczęście w miarę interesująca jest w tym przedstawieniu przestrzenna scenografia Ireneusza Domagały, szczególnie w II i III akcie oraz lekkie, barwne i stylizowane na epokę fin de siècle kostiumy Małgorzaty Słoniowskiej. Równie interesująco wypadły ułożone przez Henryka Konwińsskiego obie scenki baletowe w II akcie, było dynamicznie i z tanecznym temperamentem. Muzykę do tych tanecznych popisów opracował Andrzej Marko.  

 

Jednym słowem było na co popatrzeć! Niestety, nie da się tego powiedzieć o pełnej satysfakcji dla uszu, a szkoda bo w tej operetce niemalże każda aria, każdy duet to przebój. Interpretacja zaproponowana przez Rubena Silvę zupełnie mnie nie przekonywała. Już uwertura, gdzie z kłopotami można było się doszukać znanych brzmień, współbrzmień i tematów nie zapowiadała muzycznych rewelacji, a szkoda bo to piękna lirycznie nastrojowa muzyka. Później również nie było najlepiej, było bezbarwnie, szwankowała dynamika, zabrakło precyzji na linii orkiestra śpiewacy, często każde z nich miało własne tempa. Gra orkiestry też pozostawiała sporo do życzenia. 

Image 

W obsadzie też fajerwerków nie było. Z przyjemnością obserwowałem i słuchałem pełnej wdzięku Wioletty Białk w roli lirycznej Lizy oraz żywiołowego Michała Musioła w potraktowanej z dystansem i humorem barwnej postaci pełnego życia i swoistej filozofii Kolomana Żupana. Janusz Ratajczak w roli zakochanego Tassila  również zasłużył na słowa uznania tak pod względem wokalnym jak i aktorskim. Szkoda tylko, że jakoś tym razem nie przekonała mnie do swojej kreacji Małgorzata Długosz w roli tytułowej Hrabiny Maricy. Miałem wrażenie, że nie może wejść do końca w świat swojej bohaterki. Na dodatek była w nie najlepszej formie wokalnej co najbardziej słychać było w pierwszym akcie, gdzie jej głos brzmiał płasko, a chwilami zbyt ostro w górnych rejestrach. Myślę, że to tylko chwilowa niedyspozycja tej cenionej śpiewaczki.

                                                                                 Adam Czopek