Spektakl Teatru Powszechnego ma już prawie 5 lat i powstał w epoce najbardziej gorącego polskiego populizmu, kiedy pogardliwe słowa padały rzęsiście, gdy się natrząsano z „wykształciuchów” i Noblistki, gdy niektórzy ukochali sobie silne pięści „kibolskich” zgromadzeń, a skandale konfesjonalne kompromitowały stróżów moralności.
Choć ten czas już mija widownia jest nadal pełna i bardzo żywo reagująca. Mein Kampf Adolfa Hitlera jest oczywiście książką źle napisaną, miejscami bełkotliwą, ale niektóre interpretacje rzeczywistości społecznej i metody postępowania w sytuacjach delikatnych wydają się dziwnie znajome. Nie wszystkie pomysły reżysera Jakuba Skrzywanka i dramaturga Grzegorza Niziołka są dziś czytelne, ale kostiumy Agaty Skwarczyńskiej nadal bawią publiczność.
Do wyobraźni mocno przemawia opowieść führera o tym jak w dzieciństwie i młodości nie miał żadnych odruchów antysemickich, ale potem rozwinął w sobie pogardę, nienawiść, a nawet ludobójcze skłonności nie tylko wobec tej jednej nacji, ale wszystkich, którzy odbiegają od germańskiego wzoru i ideału. Kult siły oraz jej przewaga nad rozumem i tolerancją przebija tu najmocniej. Nazistowska tendencja, by eliminować wszystko co w myśl tej maksymy zdegenerowane, dotyczy także sztuki i tu wkraczamy na teren opery. Wyśpiewane słowo oparte o znakomitą muzykę (choć etycznie zdegenerowaną przez propagandę faszystów) działa bez zarzutu, bo to jeden z najważniejszych atutów gatunku operowego.
Aby rzecz jeszcze dobitniej zwizualizować Klara Bielawka grająca w spektaklu żeńską odmianę Hitlera, pokazuje jak nawracające ekstatyczne frazy wagnerowskiej symfoniki powodują u niej trudne do ukrycia odczucie satysfakcji seksualnej. Tak m.in. wykorzystano dzieło Karola Nepelskiego, doświadczonego kompozytora, autora kilkudziesięciu opraw muzycznych do przedstawień teatralnych i adiunkta na krakowskiej Akademii Muzycznej, które tym razem zaaranżowano dzięki partyturom Ryszarda Wagnera.
Do rozmaitych wybranych i posklejanych kawałków orkiestrowych z Ringu i Parsifala dopisano także melodyczne songi, które z podłożonym tekstem Mein Kampf pasują jak ulał, a aktorzy Powszechnego, korzystający już rutynowo z mikroportów, biorą je na klatę. Aparaciki pozwalają im imitować postawione i silnie brzmiące „głosy wagnerowskie”. Oczywiście to tylko namiastka opery z librettem Adolfa, którą mogliby przecież nagrać albo wykonać na żywo prawdziwi, zawodowi śpiewacy.
Tu wzięli się za operę muzyczni amatorzy, a wśród nich najlepszy, dobrze brzmiący i naturalnie postawiony bas-baryton Mamadou Góo Bâ, pochodzący z Senegalu, który nie jest absolwentem szkoły aktorskiej ani muzycznej. – Nie wiem, czy jestem aktorem, muzykiem czy kaligrafem – mówi o sobie. W drugiej części spektaklu Wagnera już nie ma, jest za to skoczna, niepoprawna politycznie piosenka Dla ciebie chcę być biała z przedwojennego filmu Czarna perła. W finale zatem nie pojawia się już Zmierzch bogów, ale pełna ironii prowokacyjna narracja nie ustaje.
Joanna Tumiłowicz