Przegląd nowości

Mydlana opera z prysznicem

Opublikowano: niedziela, 21, styczeń 2024 07:04

W trakcie Uwertury twórca widowiska zdecydował się zaprezentować niechlujnie skręcony filmik pokazujący w skrócie banalną historyjkę o rodzinie 2+2, która nagle się rozpada, a po rozwodzie dzieci trafiają do kochanki męża. Oczywiście dzieci, zgodnie z nieśmiertelną regułą marnych przedstawień operowych, są niemal cały czas na scenie, ale nie śpiewają ani nie tańczą, tylko mają odwracać uwagę publiczności od nieudolnej inscenizacji Medei Luigiego Cherubiniego.

 

Medea 1

 

Ważna jest więc np. scena, gdy dwaj chłopcy biją się przez ok. 10 minut poduszkami, wciąż tak samo, wciąż w tym samym miejscu, bo reżyserowi nie przyszło do głowy, że 10-latkowie nawet w tak prostej zabawie są bardziej pomysłowi od niego. Autorem tego scenicznego kiczu, który fabułę czerpiącą z mitologii greckiej przeniósł bez znieczulenia do naszych czasów i realiów znanych z telewizyjnych programów kulinarnych, jest Simon Stone, urodzony w Szwajcarii 40-latek. Jeśli niekiedy utyskiwaliśmy na uwspółcześniające zabiegi operowe Trelińskiego czy Warlikowskiego, to po obejrzeniu Medei w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej można stwierdzić, że reżyser mógł by obu panom najwyżej buty czyścić.

 

Medea 2

 

Spektakl powstał w koprodukcji z Festiwalem w Salzburgu, ale to w niczym nie poprawia jego oceny. Pomijając całą warstwę muzyczną, która pod batutą Patricka Fournillier wypadła przyzwoicie i do solistów, poza niedysponowanym na próbie generalnej tenorem Airamem Hernándezem, nie można mieć większych uwag, cała reszta była w stylu amerykańskich melodramatów, gdzie eleganckie stroje ślubne i wieczorowe zastępują głębsze myśli, tłumy w recepcji drogiego hotelu tworzą złudzenie żywej akcji, zaś gromada pań przymierzających suknie w salonie tekstyliów świadczy o wyrafinowanym guście. I jeszcze warto dodać cytat z Adama Hanuszkiewicza, który twierdził, że gdy reżyser nie ma nic do powiedzenia to wprowadza na scenę nagą babę.


Medei zgrabna statystka długo bierze prysznic w przeźroczystej kabinie, a potem wyciera się ręcznikiem, zakłada majtki itd. – choć to z operą Cherubiniego nie ma nic wspólnego. No i jeszcze Akt III dziejący się na stacji benzynowej w biało-czerwonych barwach dopełnia czary estetycznej goryczy. Cherubini genialnym poetą muzyki niestety nie był i dlatego pewnie popadł w zapomnienie. Jednak podobał się naonczas Haydnowi i Beethovenowi.

 

Medea 3

 

Teraz na fali odgrzewania różnych staroci wraca na scenę. Muzyka jego nie ma wspaniałych epizodów symfonicznych, a arie nie czarują niezwykłymi melodiami. Są jednak niekiedy karkołomnie trudne wokalnie. Nic dziwnego, że największe sukcesy w roli tytułowej w Medei odnosiła Maria Callas.

 

Medea 4

 

To partia dla rasowego sopranu dramatycznego, w której śpiewaczka musi pokazać silne doły i błyskotliwe, brzmiące jak dzwon, góry. Izabela Matuła pokonała piętrzące się trudności, choć jej głos ciemny i wyrazisty w niskich rejestrach w wysokich partiach wydawał się nieco zbyt jasny. Bardzo dobrze rolę Kreona wyśpiewał basem Rafał Siwek. Kochanicę Jazona Dircé zaprezentowała zgrabnie Joanna Moskowicz. Trzecia kobieta, już w drugoplanowej roli, Elżbieta Wróblewska jako Néris, też nie dała plamy. Chór operowy mający liczne zadania aktorskie i służący autorce kostiumów Mel Page jako zbiorowisko modeli prezentujących wyszukane kreacje wieczorowe, też prezentował dobry poziom. O standardowej scenografii posiłkującej się amerykańskimi komediami romantycznymi w typie Moje wielkie greckie wesele, co zaaranżował Bob Cousins, już wspominałam. Reżyser nie przeszkadzał zbytnio muzyce, natomiast starał się wypełnić jej przebieg działaniami na drugim planie, zatem przedstawienie może zyskać pewną popularność u publiczności. Dobre i to.

                                                                           Joanna Tumiłowicz