Przegląd nowości

Muzyczny Berlin na przełomie roku

Opublikowano: poniedziałek, 15, styczeń 2024 07:11

Staatsoper Unter den Linden pożegnała stary rok uroczystym wykonaniem IX Symfonii Ludwiga van Beethovena przy nadkomplecie publiczności, idealnej ciszy i skupieniu podczas brzmienia muzyki oraz niekończącej się owacji po finałowej Odzie do radości. Do wykonania tego dzieła dobiera się zazwyczaj głosy solowe o nie najpiękniejszym brzmieniu, ale za to super muzykalne i śpiewające stylowo. Takimi właśnie byli Simone Schneider (sopran), Marina Prudenskaya (alt), Klaus Florian Vogt (tenor) i Christof Fischesser (bas).

 

Za to rewelacją wieczoru okazał się holenderski dyrygent Jaap van Zweden, który berlińską staatskapelle poprowadził wzorowo, choć w tempach nieco za szybkich, ale wydobywając z gry muzyków najsubtelniejsze, zawsze doskonale słyszalne piana. W wykonaniu wziął udział osiemdziesięcioosobowy chór operowy, grzmiący hucznie i dostojnie, w swych kostiumach koncertowych wyglądających nobliwie a nawet nieco leciwie.

 

Urodzony w Amsterdamie Jaap van Zweden swą karierą dyrygencką przemierzył Concertgebouw, Enchede, Hagę, Hilversum i Antwerpię. Potem był Hong Kong, Dallas, Nowy Jork, Seul, Paryż, Lipsk, Wiedeń, Londyn, Chicago, Cleveland i Los Angeles. W jego rozległym repertuarze szczególnie cenione są pozycje wagnerowskie. Dyrygując IX Symfonią olśnił precyzją brzmienia, błyskotliwą interpretacją i wirtuozerią nadaną poszczególnym grupom świetnie muzykujących instrumentalistów. Do kariery zaiste światowej brakło mu chyba tylko urody. Z tyłu podobny był do naszego Urbana z odstającymi uszami, a z przodu do jednego z pisowskich prominentów.

 

Następnego dnia w Sali Wielkiej berlińskiego Konzerthausu odbył się noworoczny koncert filharmoniczny, poprowadzony przez nową szefową Joanę Mallwitz. Urodzona w Hildeshaimie, wykształcona w Hanoverze, po debiucie na festiwalu w Salzburgu (Cossi fan tutte), dyrygowaniu w Norymberdze, Londynie, Frankfurcie, Oslo, Zurychu, Dreźnie, Monachium, Paryżu, Göteborgu i Wiedniu, w tym sezonie otrzymała szansę samodzielnego pokierowania olbrzymim organizmem artystycznym w jednym w najpotężniejszych ośrodków muzycznych świata, jakim jest obecnie Berlin.

Ma zaledwie 37 lat, wraz z mężem i synem zamieszkała w Berlinie, olśniewa smukłą sylwetką tancerki, na estradzie porusza się z gracją, a dyryguje z precyzją, klarownością, wdziękiem i fantazją, której próżno doszukiwać się w działaniach wielu jej konkurentów płci męskiej.


Program koncertu ułożyła imponująco, począwszy od Orfeusza Monteverdiego (początki gatunku operowego) poprzez uwerturę do operetki Offenbacha Orfeusz w piekle, arię Cherubina i uwerturę do Wesela Figara Mozarta, aż po słynną Temporalę i cavatinę Rozyny z Cyrulika sewilskiego Rossiniego.

Natomiast po przerwie świetnie zabrzmiały obszerne fragmenty z baletu Romeo i Julia Prokofiewa, koloraturowa aria z opery Romeo i Julia Gounoda i na koniec, zupełnie niepotrzebnie już fragmenty musicalu West side story Bernsteina.

 

Śpiewała głosem ślicznym, niewielkim, ale dobrze wyszkolonym Lea Desandre, francusko-włoski mezzosopran, jak napisano w programie. Jest śpiewaczką dopiero początkującą, ale niechże zostanie jak najdłużej pod opieką tak czujnego dyrygenta (jak najbardziej płci żeńskiej) jak Joana, która tonowała orkiestrę eksponując piękno głosu swej solistki, a ponadto grając na cembalo (Monteverdi) i zwięźle, świetną niemczyzną komentując poszczególne utwory, co w tutejszym języku nazywa się Moderation.

 

Awangarda polskich melomanów spod znaku Grand-Touru odwiedziła muzyczny Berlin zaznając wiele satysfakcji w słuchaniu dwóch tamtejszych, ale niejedynych orkiestr, prowadzonych przez wyśmienitych kapelmistrzów. Przy okazji zajrzałem do najbliższych planów łódzkiej agencji Grand-Tour:

1. W marcu Walencja (Orfeusz i Eurydyka) Glucka

2. W kwietniu Lipsk (Kawaler srebrnej róży iRigoletto)

3. W maju Lizbona (Falstaff) Verdiego

4. W lipcu Torre del Lago we Włoszech (Tosca)

5. W sierpniu st. Margarethen w Austrii (Aida)

 

Od czternastu lat niemal co miesiąc towarzyszę ekipom polskich operomanów na wizytach w różnych teatrach operowych niemal na całym świecie. Razem przeżywamy wiele niezapomnianych doznań podczas spektakli. Jeśli chodzi o mnie, dodatkowo bardzo często wzbogacam swe doświadczenia i kontakty związane z moim zawodem. Gdyby teraz kazano mi pokierować teatrem operowym, z łatwością przeskoczyłbym moje niegdysiejsze dokonania. Myślałem o tym wracając z Berlina, jakże potężnego centrum sztuki operowej i baletowej, jakże niedaleko od nas. Myślałem o tym, ale to już „nie moje małpy i nie mój cyrk”!

                                                                  Sławomir Pietras