Przegląd nowości

Dariusz Przybylski „Anhelli” – prapremiera w Teatrze Wielkim w Poznaniu

Opublikowano: sobota, 11, styczeń 2020 07:37

Cesare Siepi, najsłynniejszy bas lat 50-tych i 60-tych XX wieku, zapytany został kiedyś podczas wywiadu, czy nie lubi współczesnej muzyki, bo jej nie śpiewa. Odpowiedział: nie, to współcześni kompozytorzy nie lubią mnie, śpiewaka, a ja po prostu nie chcę sobie zniszczyć głosu i dalej śpiewać Mozarta, Verdiego, Rossiniego, Belliniego i Donizettiego.

 

Anhelli 1

 

Z oper powstałych w II połowie XX wieku na palcach jednej ręki można policzyć te, które nie zniknęły z repertuaru po jednym, ewentualnie dwóch, trzech wykonaniach, nie mówiąc o wejściu do „żelaznego repertuaru” teatrów operowych świata. Przyczyny były rozmaite, ale jedna z pewnością niezmienna: awokalność przejawiająca się głównie w braku potoczystych melodii oraz niezrozumieniu przez kompozytorów specyfiki głosu ludzkiego, traktowanego jak każdy inny instrument. W rezultacie wykonywali te dzieła przeważnie śpiewacy nie mający nic do stracenia, bo do Mozarta czy Belliniego i tak się nie nadawali.


Podam przykład. W 1986 roku byłem na prawykonaniu „Czarnej maski” Krzysztofa Pendereckiego na festiwalu w Salzburgu. W arcytrudnej partii Benigny wystąpiła z wielkim sukcesem angielska śpiewaczka Josephine Barstow. Była też znakomitą aktorką, więc zachwycił się nią Herbert von Karajan i zaproponował partię Amelii w planowanym na rok 1989 „Balu maskowym” Giuseppe Verdiego. Nie zdążył już zadyrygować, bo na krótko przed festiwalem zmarł (zastąpił go Georg Solti, byłem na tym przedstawieniu z udziałem m.in. Placida Dominga).

 

Anhelli 2

 

Karajan swoim zwyczajem na parę miesięcy przed festiwalem dokonał z tą samą obsadą kompletnego nagrania płytowego opery, które się ukazało. Gdy zapytałem szefów firmy Deutsche Grammophon, czy nagrają coś jeszcze z Josephine Barstow, odpowiedzieli: oczywiście nie, przecież ona śpiewa Amelię okropnie, a Karajan już nie żyje. Mieli rację: to najgorsza Amelia na płytach.

 

Anhelli 3

 

Na szczęście muzyka Dariusza Przybylskiego jest śpiewna i, jak się wydaje, pisana była z myślą o możliwościach konkretnych śpiewaków. Mam tu na myśli przede wszystkim odtwórcę partii tytułowej, Jakuba Jana Monowida. Szczerze przyznam, że nie przepadam za głosami kontratenorowymi, bo uważam je za sztuczne. Ale to, co ten młody człowiek potrafi zrobić z głosem, jaką ma skalę, swobodę emisji, bogactwo odcieni, każe mi skapitulować. Był rewelacyjny.


Do tego ekspresja wokalna ściśle zintegrowana grą sceniczną. Wielka kreacja! Świetna także Joanna Freszel jako Elenai – urzekający barwą sopran. I Jaromir Trafankowski: bogaty tembr głosu, wyrazista kreacja wokalna i sceniczna. Wszyscy pozostali śpiewacy oraz chór spisali się świetnie. 

 

Anhelli 4

 

Ale sukces to całość przedstawienia, przemyślanego w najdrobniejszych szczegółach, łącznie z ubraniem na biało publiczności. Reżyseria: Margo Zalite, scenografia: Dorota Karolczak. Zostaliśmy przeniesieni w romantyczny świat poezji Juliusza Słowackiego. Czy ta poezja do nas dzisiaj trafia, to kwestia indywidualna.

 

Anhelli 5

 

Ja byłem zafascynowany Słowackim w liceum, ale po ukończeniu studiów prawniczych, które uczą przede wszystkim logiki i klarowności myślenia, całą polską poezję romantyczną odbieram jako mętną, smętną i oderwaną od rzeczywistości. Obcą mojej wrażliwości. Uwielbiam Oświecenie. No i oczywiście Szekspira, z którym Słowacki ma naprawdę niewiele wspólnego. Ale prapremiera „Anhellego” w Teatrze Wielkim w Poznaniu to naprawdę wielkie wydarzenie, bo stworzony został muzyką i obrazem fascynujący świat. Nawet jeśli akurat dla mnie nieco egzotyczny, to jednak wciągający i budzący podziw efektami zbiorowej pracy kompozytora, realizatorów i wykonawców. Brawa dla Pani Dyrektor Renaty Borowskiej-Juszczyńskiej.

                                                                         Piotr Nędzyński