Przegląd nowości

Ciernista droga Barbary Bittnerówny

Opublikowano: poniedziałek, 23, kwiecień 2018 09:08

Swym długim życiem (ponad 93 lata) potwierdziła znaną w środowisku artystycznym refleksję, że jeśli nie wojna światowa lub nieszczęśliwy wypadek, to tancerki żyją niemal w nieskończoność. Barbara Bittnerówna to optymistyczne powiedzonko ucieleśniła mimo, że po drodze była wojna światowa, a i potem nieszczęśliwych wypadków nie brakowało.

 

Do takich należy incydent z lat 50-tych, kiedy to rosyjska śpiewaczka Sokołowa w dzień po warszawskim spektaklu Halki poszła do ambasady sowieckiej i oskarżyła partnerującego jej w roli Jontka wybitnego polskiego tenora Lesława Finze (męża Bittnerówny) o … molestowanie w stanie wskazującym … ! Wybuchnął skandal. Walerian Bierdiajew otrzymał partyjne polecenie dyscyplinarnego wydalenia tenora z Opery, ponieważ uchybił moskiewskiej gwieździe, a więc Związkowi Radzieckiemu. Podobno z tym incydentem to było tak, że molestowała Sokołowa Finzego, a wcale nie odwrotnie. Bittnerówna w odważnym geście solidarności z mężem, wkrótce rzuciła wymówieniem ze stanowiska primabaleriny mimo, że było właśnie po polskiej prapremierze Romea i Julii Sergiusza Prokofiewa, spektakle szły nadkompletami, a jej osobisty sukces pozostawał na ustach wszystkich.

 

Licząc, że ten dramatyczny gest uratuje skądinąd niezbędnego w repertuarze męża i wymówienie nie zostanie  przyjęte, bardzo się przeliczyła. Również i tym razem okazało się, że nie ma ludzi niezastąpionych. Barbara, zaledwie 30-letnia balerina, której spektakle oblegały tłumy wielbicieli, nazwisko nie schodziło z łamów prasy, a nagrody sypały się jak z rękawa – została bez pracy.

 

W swym dotychczasowym repertuarze miała już w prawdzie Coppelię, Swantewita, Harnasie, Fontannę Bachczysaraju, Cagliostro w Warszawie, Szecherezadę, Bagatelę i komiczny balet Zielony kogut, ale był to dorobek osiągnięty w Poznaniu (1946-1949) i Bytomiu (1949-1951).

 

Rozczarowana prymatem nacisków politycznych i niedocenianiem wartości artysty pozostała nieugięta i na scenę teatralną przez długie lata nie wróciła. Poświęciła się bez reszty sztuce estradowej, tańcząc w całej Polsce wieczory choreograficzne w duecie z Witoldem Grucą, ale również z innym wybitnymi partnerami: Parnellem, Kaplińskim, Kilińskim, Szymańskim, Kropidłowskim, Iskrą i Wiesiołłowskim. 


W pierwszej połowie lat 60-tych oglądałem ją tańczącą na czele baletu Opery Krakowskiej Julię (ale do uwertury-fantazji Piotra Czajkowskiego) i Dziewczynę w Harnasiach. Była perfekcyjna, zachwycająca, pełna kontrolowanego wdzięku, czarująca.

 

W dzieciństwie rodzice zabierali mnie do Bytomia na Coppelię, a potem na Fontannę Bachczysaraju, gdzie jako Zarema w duecie z Marią (równie zachwycająca Olga Sawicka) osiągały szczyty baletowego aktorstwa. Po latach w Auli Uniwersyteckiej w Poznaniu widziałem ją w programie zespołu Arabeska, gdzie między duetami ze Stanisławem Szymańskim arie operowe śpiewał bohaterskim tenorem Lesław Finze – też ciągle bez stałej pracy. Obecna na tym wieczorze Antonina Kawecka szepnęła mi na odchodzącym: Przyjdź jutro na obiad. Zaprosiłam Barbarę i Leszka. Z nią przyjaźnię się jeszcze od czasów bytomskich, a On przyniósł mi szczęście, kiedy debiutowałam w Rycerskości wieśniaczej. Przedstawię Cię!

 

Tak ich poznałem. Potem przyjeżdżali na weekendy i wakacje do Skolimowa. Odbywaliśmy sążniste spacery i nie kończące się rozmowy w gronie bardzo mnie wtedy zaszczycającym: Paplińscy, Artemska, Wilczyńska, Kaniewska, Grodzieńska, prof. Bardini, Bistowie, Boniecka…

 

Barbara na kilka sezonów wróciła na scenę Operetki Warszawskiej, ozdabiając jej repertuar swym magnetycznym tańcem, ale wobec kultu dla Jej sztuki, wolę o tym nie wspominać. Trzeba było z czegoś żyć. Więc chętnie przyjmowała propozycje współpracy z teatrami muzycznymi i dramatycznymi w całej Polsce, jako choreograf, autor ruchu scenicznego, konsultant i autorytet.

 

Chyba przed ponad 20-laty państwo Finzowie zdecydowali się zlikwidować swe wygodne mieszkanie na Żoliborzu i zamieszkać na stałe w Domu Artysty Weterana, gdzie otrzymali dwupokojowy apartament, który pięknie urządzili. Bywałem w nim podczas każdej wizyty w Skolimowie, tym częściej, gdy Barbara owdowiała.

 

Teraz pozostały mi samotne spacery drogą do lasów kabackich, w kierunku cmentarza z grobami niegdysiejszych naszych mieszkańców i alejami wspaniałego ogrodu weteranów, gdzie już zawsze we wspomnieniach będę widział Barbarę kroczącą z uśmiechem, podpierającą się – gdy trzeba – metalową szwedką, przyjazną ludziom i nigdy nie skarżącą się na swą ciernistą drogę.

                                                                         Sławomir Pietras