Przegląd nowości

Piotr Anderszewski, albo węgierska krew

Opublikowano: wtorek, 09, styczeń 2018 18:00

Piotr Anderszewski jest po matce półkrwi Węgrem. Może więc nie przypadkiem w ramach jego krakowskiego występu pojawił się Koncert fortepianowy D-dur Hob. XVIII:11 Josepha Haydna z finałowym rondem all’ungherese, czyli utrzymanym w stylu węgierskim, zagranym potem jeszcze na bis. Artysta za pomocą zróżnicowanego uderzenia tak kształtował brzmienie współczesnego instrumentu koncertowego, by w miarę możliwości upodobnić je do osiemnastowiecznego pianoforte, choć w całości jego interpretacja bynajmniej nie nosiła znamion wykonawstwa historycznego.

Anderszewski Piotr 69-187

A wręcz utworowi klasycznemu w podwójnym tego słowa znaczeniu (jako przynależnemu do uznanego dziedzictwa, a zarazem konkretnej epoki) nadał indywidualne rysy interpretacyjne. W Vivace operował skalą dynamiczną pomiędzy mezzoforte a wieloma odcieniami piana, wprowadzał znaczne kontrasty agogiczne, a więc polegające na operowaniu bardzo zmiennym tempem, przesuwał akcenty. Z kolei Un poco adagio nadał zgoła romantyczne znamiona, przeobrażając je nieomal w rodzaj romancy czy nokturnu, którego nie powstydziłby się może nie tyle Chopin, co na pewno John Field.


W all’ungherese, uchodzącemu w tamtych czasach za równie barbarzyńskie, co alla turca, bawił się nieco dysonansującymi akordami z charakterystycznymi przednutkami oraz ich obsesyjnymi nawrotami, nadającymi temu ogniwo nieco orientalnego zapamiętania. W XVII Koncercie fortepianowym G-dur KV 453 już tak nie „wydziwiał”, jak poprzednio, lecz w większym stopniu zaufał i pozwolił prowadzić się Mozartowi. A więc w Allegro na przemian dochodził do głosu pierwiastek motoryczny oraz melodyczny, przy czym jeden i drugi zabarwione zostały znaczną dozą wdzięku i elegancji.

Anderszewski Piotr 69-214

W finałowym Allegretcie zwracały uwagę solowe wejścia fletu i oboju, wrażliwie dialogujące z pianistą. W ogóle podczas całego występu dawała znać o sobie ścisła współpraca orkiestry i prowadzącego ją od fortepianu solisty. W znacznym stopniu odstawały natomiast od tak zarysowanego pejzażu dźwiękowego doangażowane rogi. Gwoli sprawiedliwości należy zauważyć, że artystów nie wspierała akustyka Sali audytoryjnej Centrum Kongresowego. Szczególnie dawała się ona we znaki Sinfonietcie Cracovii w utworach czysto instrumentalnych, a więc otwierających obydwie części uwerturach, zagranych bez dyrygenta. Zwłaszcza w haydnowskiej Armidzie Hob. XXVIII:12 brzmienie sekcji dętej było płaskie i pozbawione odpowiedniej plastyczności, z dodatkowo wyeksponowanym, głuchym dźwiękiem waltorni, co powtórzyło się potem w rondzie z koncertu Mozarta.

                                                                                    Lesław Czapliński