Przegląd nowości

Debiut operowy Krystyny Jandy

Opublikowano: niedziela, 26, październik 2014 22:48

Wyreżyserowanie spektaklu operowego proponowano Krystynie Jandzie już wcześniej, ale dopiero Straszny dwór Stanisława Moniuszki na scenie Teatru Wielkiego w Łodzi okazał się wystarczająco interesujący dla artystki. Przygotowała się do pracy bardzo rzetelnie, poszukała odniesień literackich dla libretta Jana Chęcińskiego, zajrzała do partytury odnajdując w niej pomijane zwyczajowo fragmenty dzieła, może mniej istotne muzycznie, ale znaczące dla lepszego zrozumienia intrygi, wreszcie przemyślała okoliczności powstawania dzieła związane z ważną datą 1863.

Straszny dwor,Lodz 5

W tym ostatnim akurat poszła drogą Andrzeja Żuławskiego, który przed laty w warszawskim Teatrze Wielkim przygotował Straszny dwór jako „spektakl specjalnie dla rosyjskiej cenzury”. Tamto przedstawienie niespecjalnie się spodobało i szybko zostało zdjęte z afisza, jako zdecydowanie bulwersujące w swej dezynwolturze ideowej. Przedstawienie Jandy umieszczono w tej samej konwencji czasowej (okolice Powstania Styczniowego, czyli 100 lat później, niż zakładał sam kompozytor), co miało swoje konsekwencje sceniczne - ukłony były nieco mniejsze, suknie pań nieco krótsze, ale ważniejsza okazała się ogólna atmosfera spektaklu.


Była patriotyczna w starym stylu, bogoojczyźniana i nawet ochocze picie strzemiennego w prologu opery odbywało się w asyście księdza. Dla porównania ten sam prolog wyreżyserowany przez Roberta Skolmowskiego na otwarcie wspaniałego gmachu Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku, nosił cechy groteskowego opilstwa, bliższego duchowi absurdu rodem z Króla Ubu. Tam była satyra na Polskę, a tutaj uwznioślone pożegnanie Polaków rozpoczęte wspólną modlitwą. W roli kapelana powstańców wystąpił prof. Waldemar Sutryk, nowy chórmistrz z Teatru Wielkiego, zresztą jego nazwisko nie pojawiło się w obsadzie, choć ta postać została specjalnie wymyślona przez Krystynę Jandę.

Straszny dwor,Lodz 3

Wielką zasługą reżyserki było też to, że publiczność operowa po raz pierwszy mogła usłyszeć całkowicie zapomniany „duet kochanków”, Hanny i Stefana, którego nie ma na żadnym nagraniu i który się zwyczajowo wykreśla podczas wykonań. Duet - dodajmy - zakończony zakazanym pocałunkiem i poprzedzający finałowe „więc jesteścia chyba tchórze” skierowane przez Miecznika pod adresem Stolnikowiczów. Zdaniem Krystyny Jandy owo spotkanie dwojga młodych lepiej tłumaczy to, co działo się w duszach Stefana i Zbigniewa szykujących się do nagłego wyjazdu. Innym elementem przedstawienia sprawiającym, że publiczność mogła delektować się nie tylko muzyką, ale i librettem, było wyświetlanie na tablicy świetlnej polskiego tekstu wszystkich arii, duetów, scen zbiorowych i chóralnych. Bardzo często sens tych słów umyka słuchającym, co jest szczególnie dotkliwe w kończącym operę Mazurze, w założeniu będącym nie tylko erupcją radości i zabawy, ale apoteozą tańca, muzyki, wreszcie polskości i chłopskiej kultury, która w połączeniu z kulturą szlachecką stanowi o naszej sile i atrakcyjności pod dziś dzień.


Debiutująca na operowej scenie wybitna aktorka porównała intrygę opowiadaną w Strasznym dworze do dwóch doskonale jej znanych komedii Aleksandra Fredry, Ślubów panieńskich i Zemsty. Jej zdaniem nawet charaktery poszczególnych postaci podobne są do moniuszkowskich bohaterów. Ale co najważniejsze, jej pomysły reżyserskie i inscenizacyjne odkrycia były przeprowadzane z wielkim szacunkiem dla muzyki Moniuszki, miejscami nawet zbyt solennym. Scena zaludnia się postaciami spokojnie, w sposób uporządkowany, bohaterowie stają w centrum, chór po bokach, czasami się przemieszcza z prawa na lewo, lub z lewa na prawo, jak to było onegdaj, jednak daje to śpiewakom komfort, nie muszą biegać, skakać ani robić pompek.

Straszny dwor,Lodz 6

Wystarczy, że są na swoich miejscach i śpiewają. Do XIX-wiecznej tradycji wykonawczej nawiązują też dekoracje Magdaleny Maciejewskiej i kostiumy Doroty Roqueplo, choć pewnym zaskoczeniem są jaskrawo-kolorowe, monochromatyczne kontusze tancerzy w kończącym operę Mazurze, które stanowią kontrast do bardzo zbliżonych do szarości, jak z „kartonów” Artura Grottgera, barw ubiorów pozostałych wykonawców. Natomiast obie córki Miecznika ubrane są na czarno, co przypomina, iż młode dziewczęta po upadku Powstania przywdziewały żałobę, jak po utracie kogoś bliskiego. Emilowi Wesołowskiemu udał się prócz tradycyjnego układu naszego narodowego tańca bardzo piękny, pełen liryzmu korowód dziewcząt (ileż w tym chórze urodziwych pań) zajmujących się haftem na dworze Miecznika. A i sam Miecznik - Stanisław Kuflyuk - w sposób bardzo sprawny i wyrazisty potrafił poprowadzić poloneza. Pora przejść do wykonawców partii wokalnych. Miecznik był absolutnie niezawodnym, bardzo mocnym punktem obsady, bezbłędny głosowo i zrozumiały aktorsko, swobodny, pełen godności, jak trzeba. Jednym z głównych filarów przedstawienia była też sprowadzona gościnnie do roli Cześnikowej Małgorzata Walewska.


Jej wejście na scenę z miejsca ożywiło atmosferę, a ewolucje artystki z bardzo kudłatym żywym pieskiem salonowym należy zaliczyć do popisowych „gwoździ” programu, niemal jak z komedii dell arte. Bardzo dobrze się spisały obie córki Miecznika, zachwycając urodą i dziewczęcym wdziękiem. Agnieszka Adamczak udowodniła swoje kompetencje wokalne w karkołomnej arii Hanny, choć do precyzji Zdzisławy Donat jeszcze jej trochę brakowało. Miłym głosem i łagodnością zyskiwała podziw także Elżbieta Wróblewska jako Jadwiga. Gorzej wypadli ich męscy partnerzy. Rafał Bartmiński jako Stefan był chyba w nienajlepszej kondycji, z wysiłkiem atakował wysokie tony, i choć były one głośne, to trochę pod dźwiękiem.

Straszny dwor,Lodz 7

Również Zbigniew w interpretacji Tomasza Koniecznego potraktowany był siłowo. Artysta forsował i często wychodziła nieładna barwa, choć przecież materiał głosowy ma znakomity. Występ Piotra Nowackiego w kultowej roli Skołuby odsłonił możliwości głosowe i aktorskie tego artysty, który najwyraźniej wzorował się w słynnej arii na Bernardzie Ładyszu. Przyzwoicie rolę Macieja zrealizował Barłomiej Misiuda zaś Karol Bochański jako Damazy udowodnił, że prócz głosu ma też talent komediowy. Wreszcie last but not least dyrygent i kierownik muzyczny przedstawienia Piotr Wajrak dokonał, zgodnie z intencją Krystyny Jandy, bardzo wiernej, choć i natchnionej interpretacji, zgodnej z duchem epoki ale i naszym współczesnym rozumieniem melodii i rytmów moniuszkowskich. Piękno zawarte w dźwiękach i wrażliwe towarzyszenie śpiewakom, to wszystko zasługi znakomitego kapelmistrza. Krystyna Janda po przedstawieniu premierowym stwierdziła, że reżyserowanie opery, to nic specjalnie trudnego. Po udanym debiucie prosimy więc o bis.

                                                                   Joanna Tumiłowicz