Przegląd nowości

Bóg i Wolność na Festiwalu Beethovenowskim

Opublikowano: niedziela, 13, kwiecień 2014 18:46

Następujące dzień po dniu wielkie dzieła wokalno-instrumentalne Beethovena na Festiwalu Jego Imienia są doskonałym pretekstem do porównań. Missa Solemnis i opera Fidelio, to utwory niezmiernie piękne, ale zarazem ekstremalnie trudne zwłaszcza dla wokalistów. Beethoven traktował śpiewaków instrumentalnie, nie miał litości realizując swoją koncepcję muzyczną dla ograniczeń ludzkiego głosu, dla tzw. tonów przejściowych, zmęczenia przy powtarzaniu najwyższych dźwięków w skali, czy obsesyjnych podejść do góry, a potem gwałtownych skoków w dół. Spiętrzenie rozmaitych trudności wokalnych dotyczy nie tylko solistów w Mszy, jedynej operze i Finale IX Symfonii, ale także wykonawców partii chóralnych, zwłaszcza śpiewających wysokimi głosami. Z tego m.in. powodu koncerty, w których pojawiają się owe dzieła są dosyć rzadkie i zawsze wymagają wykonawców z „najwyższej półki”, którzy wszelkie problemy techniczne, emisyjne, nie wspominając już o czysto muzycznych, mają „w jednym palcu”. Jeśli jest inaczej katastrofa murowana.

Jeremie Rhorer

Dzień przed festiwalowym wykonaniem Missa Solemnis program drugi Polskiego Radia w audycji Trybunał Dwójki zaprezentował kilka najlepszych nagrań tego utworu, a mimo to komentatorzy mocno wybrzydzali na wykonawców wytykając liczne słabości, oświadczając np. że to powyżej możliwości zespołu, albo, że „chór walczy o przetrwanie”.


Nie wyjaśnili jednak słuchaczom skąd się biorą owe trudności, i jak można im zaradzić. Większość wymienianych problemów pojawiła się w koncertowych wykonaniach obu dzieł, choć w różnym nasileniu. W Missa Solemnis śpiewał bardzo dobry czeski Chór Filharmoniczny z Brna. Zespół ok. 60. osobowy, z dobrze postawionymi głosami był bardzo starannie przygotowany przez Petra Fialę.

Wojciech Gierlach 336-557

W obu fugach oczywiście dały o sobie znać trudności wokalne dostrzegalne przede wszystkim w spłaszczonych na wysokich dźwiękach głosach sopranowych. W tych miejscach Beethoven wspomógł nieszczęsne panie dublując ich partię dźwiękami trąbki, która uzupełniać powinna brakujące alikwoty i pomaga sopranom wejść na prawidłową pozycję. Szkoda, że tego nie dostrzegł prowadzący Orkiestrę Filharmonii Poznańskiej młody dyrygent Jeremie Rhorer, znany francuski klawesynista i organista specjalizujący się w wykonawstwie muzyki dawnej. Kapelmistrz nieźle radził sobie z szybszymi fragmentami Mszy, niestety nie miał pomysłu, co zrobić z tymi, w których muzyka zwalnia i wymaga stworzenia specjalnego napięcia, naładowanego emocjonalnie nastroju. Nie pomagała dyrygentowi poznańska orkiestra, która ani brzmieniowo, ani technicznie nie stała na najwyższym poziomie.


Osobne słowa należą się solistom. Sopran Olena Tokar pokazała dobry głos, choć miejscami miała problemy z utrzymaniem tempa, mezzosopran z Polski Agnieszka Rehlis wolumenem górowała nad pozostałymi wykonawcami, ale jej mocny głos niekiedy dziwnie tracił barwę, zasnuwał się mgłą. Tenor Marcus Schafer uniknął większych wpadek i nie stracił ładnego brzmienia, zaś bas Johannes Weisser wypadł chyba najlepiej z całej czwórki, miał jednak najmniej skomplikowane zadanie. Całość prezentowała się względnie dobrze, choć do nagrania płytowego tego wykonania bym nie rekomendowała.

Agnieszka Rehlis

Podobną ocenę wystawiam koncertowemu wykonaniu opery Fidelio w dniu następnym. Inny był dyrygent, inny chór, inni soliści i orkiestra. Najsłabszym ogniwem okazali się wykonawcy głównych partii wokalnych. Leonora – Melanie Diener, artystka o ładnym głosie co prawda wykonała wszystkie potrzebne nuty zapisane przez kompozytora, ale te najwyższe były nieczyste – „niedociągnięte” (brak wejścia na wysoką pozycję, cofnięte) i dlatego były bez blasku. Jej główna aria stanowiąca probierz wokalnej klasy śpiewaczki straciła niestety swój patos i urok. Przypominam sobie znakomitą kreację Hanny Lisowskiej na tej samej estradzie (znalazło się to również w nagraniu na czarnych płytach), i myślę, że dziś także można by w naszych operach znaleźć śpiewaczkę, która udźwignęła by tę trudną partię.


Bardzo słabo wypadł tenor Eric Nelson, który w trudniejszych sekwencjach swej popisowej arii i w duecie miłosnym z Leonorą „wymiękał”, albo nie śpiewał wcale, albo nieudolnie markował niektóre nuty falsetem. A przecież artysta miał ładny, dobrze brzmiący głos i w pojedynczych nutach potrafił go rozwinąć. Jego partia jest wokalnie szczególnie trudna technicznie i niejeden solista się na niej „przejechał”.

Andrzej Lampert 1

Pamiętam jak w Paryżu w wykonaniu scenicznym tego dzieła, w którym brałam udział jako chórzystka, „padł” znany śpiewak Siegfried Jerusalem. Jego słaba forma spowodowała, iż dyrygent Lorin Maazel wykluczył tego artystę z wykonania dzieła w mediolańskiej La Scali obsadzając w roli Florestana Thomasa Mosera. Pozostali wykonawcy w Warszawie byli co najmniej poprawni. Malin Christensson z wdziękiem i dobrą emisją poprowadziła partię Marceliny. Satysfakcjonująco wypadł polski tenor Andrzej Lampert w roli Joaquino, Renomowany bas-baryton Sergei Leiferkus perfekcyjnie, choć niezbyt ładnym, nieco skrzeczącym głosem wykonał partię Don Pizarro. Dwie ostatnie role Rocco i Don Ferranda obsadziły dwa polskie basy. Rafał Siwek śpiewał głośno, czasem nieczysto i z przydźwiękiem, Wojciech Gierlach natomiast elegancko, czysto i kulturalnie, jak przystało na arystokratę.


Chór Filharmonii Narodowej nie miał w operze tak trudnego śpiewania, jak zespół z Brna w Missa Solemnis, wysokie głosy nie forsowały dźwięków, świetnie też w finale wtórowały ostrym wejściom orkiestry, i osłabionemu gronu solistów. Na ogromną pochwałę zasługują dwaj chórzyści, którzy w 2 akcie wykonywali nieduże partie solowe bezbłędnie, czysto, dobrą emisją i dykcją.

Jacek Kaspszyk 42-9

Orkiestra pod batutą Jacka Kaspszyka starała się maksymalnie dowartościować nienajlepszych solistów, choć oczywiście opera na nich przede wszystkim zwraca uwagę. Fidelio – dzieło o wolności jednostki – zostało przez organizatorów Festiwalu Beethovenowskiego zadedykowane urodzonemu 100 lat temu Janowi Karskiemu. Podziękował za to na wstępie przybyły na koncert minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Obecna była także Pierwsza Dama RP Anna Komorowska. Podsumowując oba wieczory trzeba powiedzieć, że muzyka wspaniale królowała w sali FN i mimo tych niedoróbek dała świetne świadectwo o niezmiernie trudnych, lecz genialnych utworach patrona Festiwalu.

                                                                     Joanna Tumiłowicz