Przegląd nowości

Porażająca „Elektra” w Opéra de Marseille

Opublikowano: poniedziałek, 18, luty 2013 17:52

Elektra jest najczarniejszą i najbardziej brutalną w wyrazie operą Richarda Straussa, która pod względem zawartej w niej przemocy prześcignęła nawet i tak przecież przytłaczającą swą atmosferą Salome. Jej premiera miała miejsce w styczniu 1909 roku w Dreźnie i niezależnie od dość chłodnego przyjęcia ta „mordercza” jednoaktówka bardzo szybko podbiła najważniejsze sceny świata. Warto zresztą zauważyć, iż niebywałe barbarzyństwo ukazane w Elektrze wywiera na nas tym mocniejsze wrażenie, że jego nośnikiem jest doskonale i inteligentnie zaplanowana konstrukcja całej formy: zarówno muzycznej, jak i libretta, które według Sofoklesa zredagował wybitny poeta Hugo von Hofmannsthal.

Elektra 1

(Na marginesie dodajmy, że chodzi tutaj o jego pierwszą współpracę z niemieckim kompozytorem i że w przyszłości alchemiczne połączenie ich nieprzeciętnych talentów zaowocowało ważnymi w historii sztuki lirycznej arcydziełami). Nie trudno ponadto dostrzec, iż szorstkość i twardość dyskursu dramaturgicznego tej opery, a także nieumiarkowanie i często wytykana Straussowi przesada w zakresie wykorzystywanych środków instrumentalnych i wokalnych są po mistrzowsku równoważone za pomocą delikatnego frazowania i pełnego wyczucia wznoszenia wyszukanej architektury dźwiękowej. Należy też przypomnieć, że to kipiące wspomnianą przemocą dzieło wpisuje się w panujące w czasie jego powstawania radykalne tendencje artystyczne, mające na celu zburzenie - często za pomocą swoistego wstrząsu - tradycyjnych przyzwyczajeń odbiorców; aby stworzyć nowe formy artystyczne, trzeba było najpierw zniszczyć te stare. Wydaje się jednak, że autorzy Elektry mieli na względzie jeszcze jeden istotny cel.


Otóż czerpiąc inspirację z tragedii antycznej nawiązali do jej mocy katartycznej - ponieważ świat jest zepsuty i brutalny, to trzeba poprzez sztukę upoetycznić te negatywne cechy, aby oczyścić z nich zbiorowość. Nie chodzi tu jednak bynajmniej o krytyczne ukazanie patologicznych stosunków społecznych, bo to przecież nie jest zadaniem opery, lecz o wywołanie takiego szoku emocjonalnego, który byłby w stanie doprowadzić do zmiany mentalności widzów i wpływania za ich pośrednictwem na otaczającą nas rzeczywistość.

Elektra 2

Inscenizacja prezentowana w Opéra de Marseille zachowuje pełną wierność w stosunku do intencji i wskazówek autorów rzeczonego dzieła. Ponieważ jest w nim mowa o klasycznych regułach tragedii greckiej tzn. jedności miejsca, czasu i akcji, reżyser Charles Roubaud i odpowiedzialna za dekoracje Emmanuelle Favre osadzają całą akcję Elektry w jednej i niezmiennej oprawie scenograficznej, która przedstawia wznoszący się do samej góry scenicznego pudła pałac Agamemnona.

Elektra 3

Dzięki tej wysokości poszczególne epizody mogą się przenosić na różne piętra ewokowanego gmachu, którego centrum stanowi oświetlone podwórze - to pod nim usytuowane są ciemne podziemia, miejsce odosobnienia głównej protagonistki i przestrzeń, w której wyczekuje ona na wymarzoną zemstę na swojej matce i jej kochanku. Niby znajdujemy się w Mykenach, bo takie oznaczenie pojawia się na początku partytury, ale przecież tak naprawdę autorzy omawianej inscenizacji unikają wszelkiego doprecyzowania tej wskazówki, albowiem ich podstawowym celem jest uniknięcie sprowadzenia całej treści opery do zwykłej anegdoty i nadanie dziełu przesłania o wymiarze uniwersalnym.


Charles Roubaud potrafi umiejętnie wykorzystać szczególną relację zachodzącą pomiędzy wnętrzem pałacu i zewnętrzem, czyli przestrzeniami połączonymi tutaj tylko jedną parą drzwi, w których w pewnym momencie ma się pojawić tak intensywnie oczekiwany przez Elektrę mściciel: jej brat Orestes. Wszystkie pozostałe drzwi pozostają na ogół zamknięte, co z kolei symbolizuje brak jakiegokolwiek porozumienia między wszystkimi postaciami.

Elektra 4

„Nie ma żadnego mężczyzny w domu, Orestesie” mówi do bohatera Opiekun, a jego replika jest bardzo znacząca dla klimatu całej opery, której świat opiera się przede wszystkim na żeńskiej obecności. Jest on dodatkowo ujednolicony doborem bardzo do siebie zbliżonych w zakresie tesytur i zabarwienia głosów wykonawczyń trzech głównych ról. Tytułową postać kreuje sopranistka Jeanne-Michèle Charbonnet, artystka imponująca nieprawdopodobnym wręcz zaangażowaniem scenicznym, ukazująca kobietę dziką i opętaną żądzą śmierci, która ma odkupić potworną zbrodnię popełnioną na jej ojcu. Kiedy to następuje, Elektra rusza w makabryczny, obłędny i niekontrolowany taniec, który kończy się jej śmiercią z radosnego wyczerpania.

Elektra 5

Doceniając popis aktorski amerykańskiej artystki (z małym zastrzeżeniem: kiedy to trzymając w rękach wykopany spod muru pałacu topór, niepotrzebnie kładzie się na nim symulując kontakt z fallusem), nie sposób nie zauważyć jej problemów wokalnych: częstej zmiany barwy, „pustych” dźwięków, brzydkiej i siłowej góry skali. Te mankamenty pozostają w jaskrawym kontraście z fantastycznym i perfekcyjnym śpiewem niemieckiej sopranistki Ricardy Merbeth, która w partii Chryzotemis urzeka pełną kontrolą nad wzorcowo prowadzonym głosem, cudowną barwą i wrażliwym frazowaniem.

W trzeciej z najważniejszych w tej operze ról kobiecych: Klitemestry podziw wzbudza francuska mezzosopranistka Marie-Ange Todorovich, doskonale ukazująca zbrodniczą naturę tej niezdolnej do nawiązania kontaktu z własnymi dziećmi, zwyrodniałej matki, a zarazem zranionej, zagubionej i prześladowanej przez nocne koszmary kobiety.


W niemalże drugorzędnych - pod względem krótkiego czasu spędzanego na scenie - partiach Orestesa i Egistosa pełnej satysfakcji dostarczają doświadczeni wokaliści: bas Nicolas Cavallier i tenor James Patrick Raftery. Natomiast celnie obsadzone w emplois pięciu służebnych artystki odgrywają w tej operze jakby rolę antycznego chóru, komentującego horror rozgrywających się wydarzeń.

Elektra 6

Zniuansowana i pozbawiona najmniejszego wahania interpretacja prowadzącego Orchestre de l’Opéra de Marseille Pinchasa Steinberga poraża precyzją i bezbłędnym stopniowaniem napięcia, doprowadzającego do trudnego do wytrzymania wyładowania radości, przyjmującego na płaszczyźnie dźwiękowej rytm walca o niemalże niestosownej w tym momencie, łagodnej atmosferze.

Elektra 7

Wydaje się, że ten paradoksalny wylew zmysłowej rozkoszy Elektry, który znajduje swe źródło w jej morderczym popędzie, jest wynikiem pogodzenia się bohaterki z samą sobą, a to mogło nastąpić wyłącznie poprzez ostateczne samounicestwienie. Muzyczna koncepcja Steinberga zachęca do takiego odczytania sceny finałowej i niewątpliwie stanowi najważniejszy atut tego wyjątkowo pod każdym względem udanego przedstawienia. Na zakończenie trzeba jeszcze przypomnieć, że w roku 2013 Marsylia pełni zaszczytną funkcję Europejskiej Stolicy Kultury, wszak związane z tym faktem nadzieje dyrektora Opery Maurice’a Xiberrasa na przyznanie dodatkowych funduszy dla prowadzonego przezeń teatru okazały się płonne. Tym bardziej zatem trzeba docenić to, że pomimo trudności finansowych marsylska placówka potrafi utrzymywać wysoki poziom artystyczny i proponuje swej wiernej publiczności oryginalnie ułożony i ciekawie realizowany repertuar.

                                                                      Leszek Bernat