Przegląd nowości

"Cosi fan tutte" w Opéra National du Rhin w Strasburgu

Opublikowano: sobota, 16, styczeń 2010 01:00

Ta wspaniała inscenizacja Davida McVicara była już prezentowana w Strasburgu cztery lata temu, ale po podbiciu serc i oczu publiczności Scottish Opera ponownie powróciła do miejsca swojej kreacji - ku radości bywalców Opéra du Rhin - tym razem jednak z zupełnie nową obsadą i z czuwającym nad wiernym przypomnieniem pierwotnej wizji McVicara, współpracującym z nim reżyserem Chrisem Rollsem. Przypadek sprawił, że to porywające i pełne magii przedstawienie Cosi fan tutte doskonale harmonizowało z feeryczną atmosferą Świąt Bożego Narodzenia, z jakiej to położone nad Renem miasto - w którym od wielu lat organizowane są znane w całej Europie targi świąteczne - słynie.

 Image

Już na samym początku widzowie zostają oczarowani wyrafinowanymi i pomysłowo współgrającymi z akcją mozartowskiej opery dekoracjami Yannisa Thavorisa, umieszczającymi ją w dziewiętnastowiecznym Neapolu. Oto bowiem zostajemy przeniesieni do wystawnej willi z przyprawiającym o zawrót głowy widokiem na morze i do przylegającego do niej wystawnego ogrodu, z wybujałą roślinnością i umieszczonymi w jego głębi, wysoko się wznoszącymi dwoma skałami. To właśnie one mają symbolizować niewzruszoną wierność i nieugiętą cnotliwość dwóch wystawionych przez cynicznego Alfonso na ciężką próbę sióstr (Dorabelli i Fiordiligi).

Image

Jak wiemy owa próba wypada dla nich niepomyślnie, w czym reżyser dostrzega naturalny, choć smutny proces dojrzewania, z którym nieodzownie wiąże się utrata niewinności i odarcie z wszelkich złudzeń. Nic dziwnego, że w finale omawianej realizacji wspomniane skały, podobnie jak nasze iluzje, w spektakularny sposób pękają, co ma z pewnością za zadanie przypomnienie podawanej w I akcie kwestii: "Stałość kobiet jest jak Feniks z Arabii: każdy mówi o jej istnieniu, ale nikt nie wie gdzie ją znaleźć". Dodajmy jeszcze, że z wykorzystującymi często zasadę kontrastu (dzień i noc, sceny w plenerze np. na tarasie i epizody rozgrywane w intymnych wnętrzach) dekoracjami harmonijnie współgrają zbytkowne stroje, wymyślone przez Tanyę McCallin, a także wprowadzająca niemalże oniryczne klimaty gra świateł, prowadzona przez Paule'a Constable'a.



Wszakże największy podziw wzbudza nieprawdopodobnie precyzyjnie prowadzona gra sceniczna, dzięki której każda postawa, gest czy spojrzenie skutecznie i konsekwentnie nakreślają profil psychologiczny operowych postaci. W połączeniu z odpowiadającym każdemu z protagonistów wiekiem i wyglądem poszczególnych, zaangażowanych przez dyrektora Marca Clémeura do tej produkcji solistów, daje to imponujący efekt w formie nieszablonowego, prawdziwego i w stu procentach wiarygodnego teatru.

Image

Kreowana przez McVicara na scenie i zręcznie naszpikowana dwuznacznościami rzeczywistość pozwala nam bez żadnych zastrzeżeń śledzić perypetie dwóch zakochanych w sobie par, które od samego początku sprawiają wrażenie jakby zupełnie do siebie nie pasowały i tym samym nie były w stanie myśleć o wspólnej przyszłości.

 Image

Wyrównany poziom obsady wykonawczej, porywającej pełną naturalnego wdzięku młodością i spontanicznością ekspresyjnej gry aktorskiej, może zadowolić nawet najbardziej wybrednych odbiorców. Stéphanie Houtzeel jako Dorabella przyciąga uwagę swą nieprzeciętną vis comica oraz mocą swobodnie poruszającego się w górze i wyrównanego we wszystkich rejestrach sopranu, a Jacquelin Wagner w roli Fiordiligi pieści ucho słuchacza subtelnym różnicowaniem odcieni dynamicznych.


Z kolei śpiewający z powodzeniem partię Guglielmo młody Norweg Johannes Weisser potwierdza wszechstronność swego zapewniającego mu błyskotliwą karierę międzynarodową talentu wokalnego (docenionego między innymi przez René Jacobsa, który powierzył mu niedawno rolę Don Giovanniego), natomiast ucieleśniający postać Ferrando Sébastien Droy wzrusza piękną barwą powabnie prowadzonego tenora. I jedynie czarująca, wszak nie do końca radząca sobie z plastycznym modelowaniem frazy Hendrickje Van Kerckhove jako przebiegła Despina i wykonujący - bo przecież nie kreujący - partię Don Alfonso jednowymiarowy Peter Savidge pozostawiają u słuchacza poczucie pewnego niedosytu.

 Image

Największe rozczarowanie przynosi jednak występ wyraźnie nie panującego nad całym aparatem wykonawczym dyrygenta Ottavio Dantone'a, któremu wyniesione ze stałej współpracy z małymi ansamblami muzyki barokowej nawyki wręcz uniemożliwiają zapanowanie nad dużą orkiestrą symfoniczną przy jednoczesnym śledzeniu akcji scenicznej.

Image 

Tym zapewne należy tłumaczyć częsty brak synchronizacji warstwy wokalnej z instrumentalną, pomijanie smakowitych detali instrumentalnych, niespójne brzmienie Orchestre symphonique de Mulhouse i postrzępiony, pozbawiony logiki dramaturgicznej dyskurs muzyczny. Wielka to doprawdy szkoda, bo ta kapitalna, zbudowana z polotem i niewyczerpaną wyobraźnią inscenizacja Davida McVicara zasługuje na bardziej natchnionego i potrafiącego wczuć się w nią kapelmistrza.

                                                                       Leszek Bernat