Przegląd nowości

Desperacja Romana Piechockiego

Opublikowano: środa, 30, wrzesień 2015 11:01

Od 2 do 10 września poznański chórzysta Roman Piechocki biegł na własnych nogach z Poznania do Warszawy, odziany w kostium biegacza i nocujący po drodze w hostelach, lub udzielających mu solidarnej gościny instytucjach kultury. Poszczególne etapy tej trasy to Nekla, Konin, Koło, Krośniewice, Żychlin, Łowicz i Błonie. Codziennie ponad 30 km, w nadziei publicznego zwrócenia uwagi na sytuację płacową i życiową polskich artystów.

Artystów szeregowych, do jakich w teatrach muzycznych i filharmoniach poza chórzystami zaliczają się muzycy – instrumentaliści, tancerze a patrząc szerzej – rzemieślnicy teatralni, obsługa sceny, a rozszerzając to na całość resortu kultury również muzealnicy, pracownicy upowszechnienia, czy szkolnictwa artystycznego.

Sytuacja płacowa w tych profesjach jest od wielu lat zła i staje się coraz bardziej tragiczna. Nasz biegacz zdecydował się zamanifestować swą desperację po 20 latach śpiewania w zespole chóru. Jego dochody miesięcznie nie przekraczają 2 tys. zł., a podstawa pensji jest jeszcze o wiele niższa.

Gdyby teatry prezentowały swój repertuar – jak to było dawniej – około trzydziestu razy miesięcznie, wtedy muzycy, chórzyści i tancerze mogliby sobie dorobić dodatkowe kwoty, tzw. ponadnormówki. Ale niemal wszystkie polskie sceny ratując się przed upadkiem, drastycznie zmniejszyły liczbę spektakli, działając w ten sposób na szkodę widzów, ale ponosząc te same koszty stałe, jakby grały co wieczór. Ograniczenie ilości występów jest nie tylko marnowaniem dotacji, ale wpędzaniem w ubóstwo zespołów artystycznych. Nie wspominam tu o solistach, aktorach, wirtuozach instrumentalnych lub dyrygentach, bo oni są rodzajem jednoosobowych instytucji, pracujących za o wiele wyższe, niż zespołowe stawki. Ale tej pracy jest coraz mniej. Zewsząd słyszy się o redukcjach etatów aktorskich, a soliści w teatrach operowych przechodzą na honoraria od poszczególnych spektakli. Oczywiście tylko ci lepsi, bo drugoplanowi i epizodyści skazani są na oczekiwanie jakichkolwiek propozycji, które zresztą przychodzą coraz rzadziej.


O czym myślał zdesperowany Roman Piechocki przemierzając biegiem kolejno Wielkopolskę, Kujawy i Mazowsze? O tym, że jemu podobni artyści, rzetelnie wykonujący swe obowiązki w tzw. dzielonym czasie pracy (do południa 4 godziny prób), a wieczorem spektakl, lub dodatkowe próby, grając również w niedziele, więc o jakimkolwiek dorobieniu do pensji nie może być mowy. Mając na utrzymaniu rodzinę z trzema dorastającymi synami klepie się nieustanną biedę lub tonie w długach. Ponieważ wielokrotne interwencje związkowe i lokalne protesty pozostały bez echa, może ten samotny bieg zwróci czyjąś uwagę na jakże skandaliczne zaniedbanie spraw, w końcu niewielkiej artystycznej społeczności.

Ale gdzie tam! Piechocki po przybiegnięciu do Warszawy odnalazł pałac Ministerstwa Kultury przy Krakowskim Przedmieściu, gdzie przyjął go nocny stróż. W kancelarii głowy państwa spotkał się z pomocnikiem pomocnika prezydenta i został poklepany po plecach. Był jeszcze w Ministerstwie Finansów i wypił tam kawę, osłodzoną nierealnymi obietnicami. Przedtem uprzedzono, że zjawi się ten niecodzienny gość, aby poruszyć sumienia decydentów. Był czwartek. Wszędzie powiedziano mu, że zarówno prezydent, jak i ministrowie i ich zastępcy są nieobecni.

Zawiodły również media, które poza zauważeniem sensacyjności biegu poznańskiego śpiewaka, nie podjęły tematu. Dodatkowy pech stanowiły odbywające się naprzeciwko Ministerstwa Kultury comiesięczne modły  w intencji tragedii smoleńskiej oraz protesty tysięcy pielęgniarek, okupujące śródmieście stolicy. Roman Piechocki zmęczony, zawiedziony i zdesperowany wrócił koleją żelazną (już nie biegiem) do rodzinnego Poznania.   

Co tu robić? Może niech codziennie z innego miasta, z innej instytucji artystycznej biegną do Warszawy kolejni śpiewacy, muzycy, tancerze, aktorzy i muzealnicy, aby w sposób ciągły, uporczywy, zdesperowany i nieustanny demonstrować swą biedę, krzywdę i beznadziejność w uprawianiu misji, na którą skazali się, ponieważ są artystami.

Ale co zrobić z tymi, którzy nie dobiegną, padając z wycieńczenia głodowymi zarobkami i wielce, ale to wielce niesprawiedliwym upokorzeniem?

                                                                               Sławomir Pietras