Co nowego w baletowyn Lądku

Opublikowano: poniedziałek, 01, sierpień 2022 06:45
Pietras Sławomir

Przed blisko ćwierć wiekiem rzeczywiście byłem inicjatorem festiwalu baletowego w Lądku Zdroju, mając na względzie specjalizację i doświadczenie tego uzdrowiska w leczeniu narządów ruchu. Artystom baletu jest to potrzebne już od 10-tego roku życia (pierwsza klasa szkoły baletowej), aż do późnej starości zwłaszcza, że odebrano im prawo do wcześniejszej emerytury. Festiwal ten nazwany LĄDECKIM LATEM BALETOWYM pięknie wpisał się w panoramę zjawisk artystycznych tego kurortu i tak mającego wiele uroku i naturalnej atrakcyjności.

 

Chłonąc jego programy w ostatnich latach, zwłaszcza od kiedy dyrektorem jest Karolina Sierakowska nie zauważyłem, że na afiszu zniknęła pierwotna nazwa a pojawił się Międzynarodowy Festiwal Tańca im. Olgi Sawickiej. To nie jest zamiana korzystna. Przy ciągle skromnych, a od lat coraz skromniejszych środkach na to przedwsięwzięcie, zapraszanie grupy baletowej z bliższej lub dalszej zagranicy (w tym roku z Gruzji i z Niemiec), to jeszcze nie międzynarodowość. Natomiast warsztaty taneczne dla dzieci, młodzieży, a nawet dorosłych są przejawem autentycznej troski o kontakt ze sztuką tańca dosłownie wszystkich mieszkańców Lądka i przybyszów, którzy zjawiają się tutaj, aby potańczyć i pooglądać. 

 

W tym roku po raz pierwszy obserwowałem pokaz artystów niepełnosprawnych, w ramach 4. edycji Taniec i niepełnosprawność. Pod kierunkiem Tatiany Cholewy i Alicji Czyczel, amatorskie tancerki i tancerze z różnymi dolegliwościami zaprezentowali program, którego nie powstydziliby się zupełnie zdrowi profesjonalni ludzie tańca. Trzeba jednak uważać, aby nie przekraczać granic. Jeśli uprawiać sztukę ruchu dla celów hedonistycznych – to owszem. Ale pójście za daleko w celach usiłowania odnoszenia sukcesów artystycznych – to ryzyko przekraczające granicę i groźba narażenia się na rozczarowania. Tak myślałem oglądając wzruszający program tych artystów, których w myślach całowałem i zrobię to naprawdę, gdy tylko znów pojawią się w Lądku.


Tegoroczny program prezentował się od strony wykonawczej wartościowo, a widowiskowo był atrakcyjny i gromadził tłumy widzów. Najbardziej podobał się zespół baletowy Opery Śląskiej z Bytomia, wykonując na wysokim poziomie najnowszą choreografię Artura Żymełki o nieszczęsnym tytule Pictures of Poland, jakby tego nie można było powiedzieć po polsku. Choreograf ten zdobył sobie wiodącą pozycję na lądeckim festiwalu, realizując również etiudę choreograficzną Tango, spektakl o równie co Pictures kuriozalnym tytule W środku niczego, utaneczniony Dziwny jest ten świat oraz balet dla dzieci Przygody Robinsona Crusoe.

 

W tych ostatnich produkcjach z dobrym rezultatem popisywali się uczniowie bytomskiej Szkoły Baletowej. Trzeba przyznać, że dyr. Elżbieta Mendakiewicz szkoli kadrę baletową, która zasila nie tylko Operę Śląską, Wrocławską, ale również trzy Teatry Wielkie. Ale co to za konkurs choreograficzny im. Bożeny Kociołkowskiej w Bytomiu? Przecież ta leciwa artystka nigdy nie była choreografem. Radzę więc, aby dyr. Mendakiewicz – skoro ją tak ceni – trzymała u siebie w gabinecie wypchaną w gablocie, a nie wprowadzała w błąd najmłodszych adeptów sztuki tańca.

 

Podobnie jak w roku ubiegłym, gwiazdą na estradzie w dziedzinie wyczynów choreograficznych był Joshua Legge – Australijczyk od kilku sezonów pierwszy solista baletu Teatru Wielkiego w Łodzi. Najpierw tańcząc ze swymi łódzkimi kolegami był współautorem choreografii pt. Cogitation (z Koki Tachibana), a następnie pokazał spektakl Panem et Concerto z muzyką Antonio Vivaldiego. Było to wszystko niezmiernie interesujące i twórcze, ale czy angażowanie się sztuki tańca w politykę i współczesne okropności zmieni ten świat, czegoś nauczy, kogoś uratuje? – chciałbym się zapytać Żymełkę i Joshuę. 

 

Pomijając szereg innych wydarzeń lądeckiego, już 24 z kolei festiwalu, zwracam się ponownie w stronę baletu Opery Śląskiej. Kierowany przez Grzegorza Pajdzika, trzymany żelazną ręką przez pedagogów Lucynę Popławską i Kazimierza Cieślę, zatańczył równo, z wigorem, nostalgicznie, a jednocześnie z polskim temperamentem Krzesanego Wojciecha Kilara, utrwalonego dla sceny przez Henryka Konwińskiego. Jest to jedna z jego choreografii ponadczasowych, pięknych, wzruszających, za którą się tęskni , aby ją znowu zobaczyć. 

                                                                                   Sławomor Pietras