Korolewicz-Waydowa na postumencie

Opublikowano: poniedziałek, 25, kwiecień 2022 06:50
Pietras Sławomir

W dolnym foyer Teatru Wielkiego w Warszawie 12 marca odbyło się odsłonięcie popiersia Janiny Korolewicz-Waydowej, które wyrzeźbiła w białym i czarnym marmurze Barbara Falender. To wspaniały gest dyrektora Opery Narodowej, przywracający zainteresowanie tą zaniedbaną postacią. „Pamięć o jej osobie i dokonaniach jest naszym obowiązkiem” – powiedział podczas tej uroczystości Waldemar Dąbrowski. Pechowość towarzyszyła jakże wybitnej artystce (1875- 1955) zarówno za życia, jak i po śmierci. Zrobiła międzynarodową karierę, ale na scenach świata bardziej błyszczała Marcella Sembrich-Kochańska, Salomea Kruszelnicka, Ada Sari, a nawet Helena Zboińska-Ruszkowska (w La Scali).

 

Nie przerywając występów scenicznych objęła dyrekcję Opery Warszawskiej w roku 1917 w warunkach wojennych, po wycofaniu się Rosjan i wkroczeniu Niemców, wydzierżawiając Teatr z 500 stałymi pracownikami, olbrzymim deficytem, koniecznością poczynienia kosztownych remontów i utrzymaniem licznych zespołów, z których tylko balet liczył 150 tancerek i tancerzy, plus kosztowna w utrzymaniu przyteatralna szkoła baletowa. Grając ponad 300 spektakli w sezonie i utrzymując kilkadziesiąt tytułów w repertuarze, natychmiast dała polską premierę Erosa i Psyche Różyckiego, Uprowadzenia z seraju Mozarta, którego w Polsce dotąd nie widziano i zapomnianą od czasów Moniuszki wystawną i kosztowną Parię.

 

Cóż z tego, kiedy po niej Opera Warszawska dostała się w ręce wybitnego dyrygenta Emila Młynarskiego i po tryumfalnym dziesięcioleciu jego rządów, nikt już nie pamiętał dwuletnich dyrektorskich wyczynów jego konkurentki.

 

Po powrocie z występów w Europie, Ameryce i Australii nasza gwiazda, a zarazem pierwsza w historii kobieta - dyrektor opery (drugą była Mery Garden, po wojnie Kirsten Flagstad, a niedawno u nas Ewa Michnik) zastała Operę Warszawską pogrążoną w kolejnym kryzysie. W latach 1934-1936 podejmuje się po raz drugi pokierować tym pechowym Teatrem, w drodze magistrackiej dzierżawy. Po dwóch sezonach zmuszona zrezygnować, między innymi z powodu 6. tygodniowej żałoby po marszałku Piłsudskim (nikt bowiem nie poczuwał się do refundacji kosztów odwołanych spektakli), pierwszego w dziejach teatru operowego strajku pracowników, nieporozumień z władzami miasta, wreszcie różnych konfliktów wewnątrz zespołu. 


 

Mimo znaczących osiągnięć artystycznych, sukcesów kadrowych i repertuarowych, czas ten zdominowany został przez spektakle operetkowe, które trzeba było grać dla ratowania finansów. Przed laty pytałem o to między innymi Jerzego Waldorffa, który tak właśnie zapamiętał drugą dyrekcję Korolewicz-Waydowej. Wiedzę o życiu, osobowości, karierze i dokonaniach tej niezwykłej postaci polskiego teatru operowego czerpałem także ze wspomnień artystów, którzy bezpośrednio mieli z nią do czynienia: Wanda Wermińska, Zygmunt Latoszewski, Barbara Kostrzewska, Witold Łuczyński, Loda Halama, Karol Urbanowicz, Maria Fołtyn – oto niektórzy z nich.

 

Po wojnie, którą Korolewicz-Waydowa przeżyła w ciężkich warunkach okupowanej i powstańczej Warszawy, środowisko operowe uczciło ją dwoma uroczystymi jubileuszami; w Krakowie (1947) i w Warszawie (1955). Ten ostatni odbył się podczas spektaklu Halki dyrygowanym przez Waleriana Bierdiajewa, a śpiewanej przez Marię Fołtyn. Ona to właśnie po Korolewicz-Waydowej odziedziczyła obsesyjny kult dla Moniuszki, jego postaci, twórczości i szczerego patriotyzmu. Podczas tego ostatniego jubileuszu sędziwa i chora niegdysiejsza wybitna Halka kilka miesięcy przed śmiercią krzyczała ze sceny: „Postawcie Moniuszce pomnik w Warszawie!”. Stało się to dopiero przed gmachem odbudowanego Teatru Wielkiego, gdzie Ojciec Polskiej Opery Narodowej stoi na postumencie tyłem do okien dyrekcyjnych gabinetów. Życzę dyr. Dąbrowskiemu, aby patrząc na Moniuszkę zebrał siły i wznowił po kilkudziesięciu latach obszerny pamiętnik Janiny Korolewicz-Waydowej, napisany z pasją i oczywistym subiektywizmem, przepełniony barwną panoramą polskiej sztuki operowej od przełomu ubiegłych stuleci, aż po połowę XX wieku. Zgodnie z wymogami czasów, w których pod koniec życia przyszło jej żyć w Polsce Ludowej, chwali Związek Radziecki, krytykuje przedwojenną sanację, nawołuje do tworzenia sztuki operowej dla szerokich mas i na swój sposób (a jakże!) stara się być postępowa.

 

W swym bogatym, pracowitym, choć pechowym życiu zaśpiewała aż 69 tytułów operowych, od koloratury, liryki, włoskiego bel canta, spektakli wagnerowskich, aż po kanon repertuaru narodowego, z operami i pieśniami Stanisława Moniuszki na czele. Niechże więc Jej popiersie ozdabia Teatr Wielki w Warszawie, a my miejmy obowiązek nie zapominania o tej wielkiej postaci. 

                                                                              Sławomir Pietras