Niedotrzymane postanowienie

Opublikowano: poniedziałek, 28, marzec 2022 08:00
Pietras Sławomir

Od lat unikałem wizyt w kierowanych niegdyś przeze mnie Teatrach. Kiedy coś zganiłem lub skrytykowałem podczas takich odwiedzin, natychmiast odzywały się głosy: Proszę, tylko pod jego dyrekcją wszystko było najlepiej! Natomiast wyrażanym pochwałom i uznaniu towarzyszyły zwykle komentarze: To, że mu się podoba wygląda na jakiś podstęp, może się rozchorował albo rozpił (to już zupełnie wykluczone!). Cynicznie twierdząc, że czym bardziej nieudolni moi następcy, tym lepiej błyszczą dokonane przeze mnie wyczyny, pozostawałem w domu myśląc, pisząc, podróżując i pielęgnując intensywne kontakty z czytelnikami, publicznością, a także z wieloma przywiązanymi do mnie współpracownikami.

 

Teraz po latach postanowiłem zerwać z tym modus vivendi. Publikuję na łamach Opera – cafe moje refleksje z przeszłości Opery Śląskiej, martwię się losem Opery Wrocławskiej pod kierownictwem nowej ekipy, na którą tak liczyłem i tak bardzo się zawiodłem. Przestałem przechodzić ulicą Fredry w Poznaniu, aby nie patrzeć, co stało się z wieloletnią wielkością Gmachu pod Pegazem. Podobno jego dyrektorka na dźwięk mojego nazwiska dostaje wysypki. Natomiast ja na skutek jej poczynań w Teatrze Wielkim trafiłem aż trzykrotnie na Oddziały Kardiologii przy ul. Łużyckiej, MSW i Długiej. 

 

Ale proszę się przedwcześnie nie cieszyć. Poznańscy lekarze (jeszcze doskonalsi niż nasi artyści) postawili mnie na nogi i wkrótce znów ruszę do ataku. Opóźnia go remont sceny. Trzeba więc przeczekać tę inwestycję, aby wreszcie po latach zacząć wreszcie remontować jego substancję artystyczną. Mam nadzieję pod nowym już kierownictwem. 

 

Łamiąc postanowienie o niewtrącaniu się do instytucji, którymi kiedyś kierowałem, wybrałem się do Łodzi na przedstawienie Wesela Figara. Po drodze zastanawiałem się, po co Łodzi kolejna realizacja tego spektaklu?. Już za mojej pamięci było ich aż cztery. W tym moja Hanuszkiewiczowska, z Andrzejem Straszyńskim, Xymeną Zaniewską i jej mężem Mariuszem Chwedczukiem, a w obsadzie z Joanną Woś, Zbigniewem Maciasem, Joanną Cortés, Andrzejem Kostrzewskim, Piotrem Łykowskim, Dariuszem Stachurą i Jerzym Wolniakiem na czele.


 

Ponieważ zawsze uważałem Wesele Figara za szczyt geniuszu sztuki lirycznej, wybaczmy decyzję powrotu do tego spektaklu na łódzką scenę z następujących powodów: Dariusz Stachura objął dyrekcję Teatru Wielkiego zrujnowanego artystycznie, zdezorganizowanego okresem pandemii, w nie najlepszej kondycji ekonomicznej i nie do końca ustalonej hierarchii kompetencyjnej.

 

Mając do dyspozycji świetnie dysponowany zespół solistów, dał mu szansę zaprezentowania się w dziele pod każdym względem wybitnym. Łukasz Motkowicz (Almaviva), Patrycja Krzeszowska (Hrabina), Hanna Okońska (Zuzanna), Robert Gierlach (Figaro), Agnieszka Makówka (Marcelina), a zwłaszcza rewelacyjny wokalnie i postaciowo kontratenor Jakub Foltak – to obsada godna najlepszych scen mozartowskich z Wiedniem i Salzburgiem włącznie.

 

Pod warunkiem wszakże, że spektakl w całości śpiewany będzie po włosku (a nie recytatywy po polsku, w kiepskim tłumaczeniu), a z inscenizacji znikną te jakieś baletowe udziwnienia w wykonaniu tancerzy jeszcze z moich czasów, ale ciągle wyglądających jak po udanym remoncie. W męskich postaciach kostiumy powinny wyraziściej zróżnicować charakter postaci, a scenograf ponownie zrewiduje reżyserię świateł, bo wszystko tonie w mroku, jakby projektant wstydził się tego, co sam zaprojektował. 

 

Natomiast pełnym uznaniem pokrywam interpretację i muzyczne wykonanie całości. Adam Banaszak jako dyrygent jest dla mnie absolutnym zaskoczeniem. Jego niedawny koncert w Filharmonii Poznańskiej z interesująco dobranymi fragmentami repertuaru baletowego, poprzedzony celną wypowiedzią do publiczności, a następnie zadyrygowaniem hymnem Ukrainy, a teraz w Łodzi Weselem Figara, jest świadectwem, że urodził się w Polsce dyrygent operowy z prawdziwego zdarzenia. Utalentowany, kompetentny, muzycznie wrażliwy, manualnie efektowny, a zarazem precyzyjny i zrównoważony. Pamiętam go od dzieciństwa. Był wtedy statystą w Teatrze Wielkim w Poznaniu, gdzie podglądał dyrygowanie Marcina Sompolińskiego w Czarodziejskim flecieGalinieHalce Aidzie. Po latach w klasie prof. Sompolińskiego otrzymał dyplom dyrygentury, ale zginął mi z oczu mimo, że był pilnym uczestnikiem poznańskich Warsztatów Operowych, podczas których zadawał ciągle kłopotliwe, lecz zawsze mądre i przenikliwe pytania.

 

Wracając po spektaklu do Poznania rozmyślałem, że warto było zerwać postanowienie o unikaniu wizyt w swoich niegdysiejszych Teatrach.

                                                                  Sławomir Pietras