To nie wypada!

Opublikowano: poniedziałek, 31, styczeń 2022 07:35
Pietras Sławomir

Oznacza to, że można, ale nie należy… bo nie wypada. Na przykład dłubać w nosie, a potem oglądać, co się wydłubało. Nie wypada wnosić na teatralną widownię napojów i wypijać je podczas spektaklu lub koncertu „trąbiąc butelkami” w kierunku sceny, bo to należy do instrumentów dętych w orkiestrze lub hejnalistów z wieży mariackiej. W żadnym razie nie wolno klaskać między częściami symfonii, sonat instrumentalnych lub cyklów pieśni, co za moich czasów w Warszawie czynili nawet członkowie rządu, a na dyskretne uwagi odpowiadali, że nie mogli wytrzymać, bo im się to tak bardzo podobało (!?).

 

Nie wypada stojącym na scenie artystom po zakończeniu przedstawienia bić brawa, bo to należy do publiczności, a oni powinni tylko ukłonami za to dziękować. Ten dziwaczny i nieprofesjonalny zwyczaj jest nieczuły na perswazję, zakazy dyrekcyjne, krytykę prasową, a nawet niechęć publiczności, która strudzona klaskaniem przestaje, a głupawo zadowoleni artyści nadal biją sobie brawa na scenie. Podobnie czynią – pożal się Boże – politycy, kiedy po referacie, lub złożeniu jakichś oświadczeń sami zaczynają bić sobie brawo, a dopiero później dołączają do nich uczestnicy zjazdu lub konferencji i to nie zawsze. Nie wypada jeść i pić na widowni. Towarzyszące temu siorbanie i mlaskanie przeszkadza w odbiorze spektaklu. Można przy tym kogoś oblać, lub poplamić. Nie mówiąc o tym, że gdy wypija się alkohol (to też się zdarza!) łatwo wywołać głośną awanturę, a nawet burdę. 

 

Zdarzają się niestety niekontrolowane puszczanie „bąków” podczas akcji scenicznej. Poza zanieczyszczaniem powietrza wytrąca to z tonacji co bardziej liryczne głosy w operze, a odruch powiedzenia „na zdrowie” w dramacie. Zdecydowanie nie wypada machać do kamery, gdy się jest publicznością plenerową, a występ jest transmitowany w telewizji, nie tylko po to przecież, aby zobaczyła nas ciocia, babcia, lub grono zazdrosnych sąsiadów. Chyba że śpiewa Zenek, zapowiada jak zwykle Kamel, lub skaczą nasi narciarze, niestety ostatnio niezbyt daleko. Również niewskazane jest nadmierne zdrabnianie imion. Poł biedy, jeśli dzieje się to w życiu towarzyskim (Maja – bo nie Marysia, Sławciu – bo nie Sławomir, Tosia – bo nie Antonina, Wera – bo nie Weronika, Dzidek – bo nie Zdzisław, Juras – bo nie Jerzy, Wojtas – bo nie Wojtek, Arciu – bo nie Arek). Znacznie lepiej wypadają stwardnienia, typu Rychu, Krycha, Jachu, Stefa, Bacha czy Aga.


Zupełnie nie wypada stosować deminutiwów na afiszu. Artystki i artyści typu Gosia, Tadek, Kasia, Lonia, lub Ula sugerują niedopieszczenie, a nawet wrodzony infantylizm. Nie wypada używać określeń zawodowych nieadekwatnych do wykonywanych zadań, jak np. dyrektor parkingu, prezes świeżego powietrza, przewodniczący kółka różańcowego czy specjalista ds. rozwoju publiczności (co spotkałem w którymś teatrze).

 

Karykaturalnym i mylącym jest stosowanie i nadużywanie tytułu Maestro, głównie w stosunku do dyrygentów i śpiewaków. To z włoska pisane określenie mistrzostwa, w polskich warunkach należy się np. Antoniemu Witowi, Jackowi Kaspszykowi, Andrzejowi Borejce, Grzegorzowi Nowakowi, Andrzejowi Straszyńskiemu, Wojciechowi Rajskiemu, Tadeuszowi Kozłowskiemu, Mieczysławowi Dondajewskiemu, czy Pawłowi Przytockiemu. Natomiast zwracanie się tym tytułem do dyrygentów trzeciorzędnych lub debiutantów jest nieporozumieniem. Podobnie jak mówienie Maestra do sław wokalistyki, jakoś tak między Gliwicami, a Zawierciem. Kryterium stosowania tego tytułu powinno jednocześnie uwzględniać talent, osiągnięcia artystyczne, powagę jego brzmienia, no i wiek, wcale niekoniecznie sędziwy.

 

Najbardziej kłopotliwe jest tytułowanie nestorów. Na przykład mnie, który ponad 40 lat kierował codziennie kilkoma teatrami operowymi, a teraz zamiast – jak przez całe dorosłe życie – zwracać się do mnie per panie dyrektorze, wykrzykuje się „panie Sławku”, pyta o wiek i wysokość emerytury. Te ostatnie pytania są szczególnie kłopotliwe. Mniejsza o wiek, ale pytać o emeryturę? To naprawdę nie wypada, zwłaszcza jeśli chce się być zaskoczonym i przepełnionym niedowierzaniem. Te dwa odczucia towarzyszą mi zawsze, kiedy słucham, jak damy i kawalerowie dobiegający osiemdziesiątki chwalą się publicznie swymi podbojami i sukcesami erotycznymi. Radzę wtedy, aby mniej o tym mówić, a więcej działać. Inaczej bowiem widzowie, sąsiedzi i wnuczki pękną ze śmiechu.

 

Odpowiadając na tytuł tego felietonu, można by przytaczać szereg dalszych przykładów z różnych dziedzin niełatwego przecież życia. Gdyby jednak zająć się tym tematem, co należy czynić, bo tak po prostu wypada, powstałaby wcale opasła i pasjonująca książka. Może kiedyś… ?

                                                                                          Sławomir Pietras