O pomyłce, Trubadurze i Benefisie

Opublikowano: poniedziałek, 22, listopad 2021 07:14
Pietras Sławomir

Przyznaję, że pisząc o wynikach Konkursu Chopinowskiego pomyliłem etapy, w których kolejno odpadali polscy uczestnicy. Pisałem z pamięci zmartwiony, że nasi młodzi rodacy, choć grają na fortepianie wspaniale, ulegli jeszcze lepszej, międzynarodowej konkurencji. Zaatakowała mnie za to pewna czytelniczka, więc skruszony przepraszam i obiecuję poprawę.

 

Natomiast inaczej ma się sprawa z nieco sędziwą już Katarzyną Popową-Zydroń, która w młodości oprócz dojścia do półfinału aż w trzech międzynarodowych konkursach pianistycznych w Termi, Monachium i Warszawie (IV wyróżnienie na Konkursie Chopinowskim w 1975 roku), uprawia od wielu lat intensywną działalność pedagogiczną, owocującą czterema najsławniejszymi uczniami, jednym jazzmanem, a w tym przede wszystkim Rafalem Blechaczem.

 

W internecie wymienione są skrupulatnie miasta i miasteczka, w których między Konkursami Chopinowskimi prof. Katarzyna Popowa-Zydroń uczy grać na fortepianie, udziela stałych lub okresowych konsultacji oraz opiekuje się talentami w średnich szkołach muzycznych. A czy robi to na etatach, zleceniach, czy w drodze działalności charytatywnej to mnie po prostu nie obchodzi. Nadal podtrzymuję ideę powierzania przewodnictwa jury Krystianowi Zimermanowi. A gdy nie zdołamy go do tego przekonać, w następnej kolejności są Piotr Paleczny i Janusz Olejniczak, czyli koncertujący pianiści z prawdziwego zdarzenia, lub ewentualnie wybitni kandydaci z zagranicy. Nadal uważam, że w Konkursie nie powinni brać udziału studenci któregokolwiek z jurorów.

 

Wróciłem właśnie z Zurychu, gdzie z liczną grupą polskich melomanów oglądałem świetnie zaśpiewany, zagrany i wyreżyserowany spektakl Trubadura. Dumni z polskiej obsady tego przedstawienia, oczekiwaliśmy po spektaklu spotkania z Piotrem Beczałą (Manrico), Agnieszką Rehlis (Azucena), Bożeną Bujnicką (Ines) i Piotrem Lempą (Stary Cygan). Okazało się jednak, że dyrekcja Opernhausu odradziła gwiazdom pojawienia się w pobliskiej restauracji wśród tłumu melomanów z przygotowanym przez nas szampanem w trosce o byt pozostałych pięciu spektakli, zwłaszcza, że tym razem perfekcyjna obsada Trubadura pozostawała bez dublerów.


Piotr Beczała partię tytułową zaśpiewał najlepiej ze wszystkich kreacji, jakie słyszeliśmy i oglądali na różnych scenach. Agnieszka Rehlis jako Azucena pozostaje bezkonkurencyjna w skali międzynarodowej. Bożena Bujnicka z niewielkiej roli Ines uczyniła kreację, która zapowiada dalszy rozwój jej talentu wokalnego i aktorskiego, z temperamentem i urodą włącznie. Piotr Lempa, młody jeszcze bas, rozpoczyna swą europejską karierę epizodami, ale w towarzystwie największych gwiazd, co stwarza pewną perspektywę.

 

W pozostałej obsadzie zachwycili mnie hawajski baryton Quinn Kelsey śpiewający Hrabiego Lunę, Kanadyjczyk Robert Pomakov jako Ferrando, a przede wszystkim łotewska sopranistka Marina Rebeka w karkołomnie trudnej partii Leonory. Jeżeli dodać jeszcze perfekcyjną obecność przy pulpicie dyrygenckim Gianandrea Nosedy – nowego dyrektora muzycznego Opery w Zurychu, to otrzymujemy wykonanie, które w nagraniu dźwiękowym chcielibyśmy zabrać do domu.

 

Dźwiękowym, ale nie wizualnym walijska reżyserka Adele Thomas zepsuła własną inscenizację – precyzyjną, przemyślaną, pełną imponujących reżyserskich detali – tak zwanymi pomysłami autorskimi. Dotyczy to zwłaszcza biegających po scenie diabłów (chyba?), zastąpienie ubiorów cygańskich jakimiś bohomazami, a przede wszystkim odebranie cygańskiego kostiumu Azucenie, którą nasza Agnieszka Rehlis wykonuje w duecie z tenorem, jakby była nie matką, a ewentualnie siostrą Manrica.

 

Po powrocie do kraju zostałem zasypany pytaniami czy to prawda, że w niedzielę 28 listopada o godz. 17 odbędzie się mój benefis w sali koncertowej Mazurkas w Ożarowie pod Warszawą. Tak, to się zgadza. Wprawdzie nie jestem Adą Sari, Ewą Bandrowską-Turską, ani nawet Marią Fołtyn, z którymi to najczęściej kojarzyły się takie uroczystości, ale uległem sugestiom nieocenionych prezesów Andrzeja Bartkowskiego i Andrzeja Hulewicza, którzy z sukcesem organizowali już takie benefisy między innymi poświęcone Krzysztofowi Pendereckiemu, Bernardowi Ładyszowi, Paulosowi Raptisowi i Krzysztofowi Zanussiemu, więc znalazłem się w jakże doborowym towarzystwie. Moi młodsi koledzy, dyrektorzy polskich teatrów operowych (nie wszyscy !) zapowiadają prezenty w postaci artystycznych niespodzianek. Będą gwiazdy, przyjaciele i – mam nadzieję – przeciwnicy. Każdemu z moich czytelników gwarantuję darmowe prawo wstępu z trzymanym w ręku egzemplarzem „Angory”. Wszak benefis – jak się powiada w teatralnych kulisach – jest próbą generalną przed pogrzebem. Zapowiadam więc całą serię takich prób, ale przed ewentualnymi pogrzebami moich adwersarzy!

                                                                  Sławomir Pietras