„Lato w Nohant” na post scriptum

Opublikowano: poniedziałek, 15, listopad 2021 07:18
Pietras Sławomir

Ten łaciński dopisek stosuje się wprawdzie na zakończenie listu, ale obejrzane w zeszły poniedziałek w Teatrze Telewizji „Lato w Nohant” Jarosława Iwaszkiewicza po zakończeniu Konkursu Chopinowskiego, jest czymś właśnie takim. Szkoda, że z produkcją tą nie zdążono na czas trwania Konkursu, chociaż jej wykonanie, a zwłaszcza obsada jest odwrotnie proporcjonalna do tegorocznych osiągnieć pianistycznych.

 

Napisany w roku 1937 dramat (a nie komedia, mimo że tak nazwał ją sam autor) otrzymał gwiazdorską obsadę na prapremierze: Maria Przybyłko-Potocka (George Sand), Nina Andrycz (Solange), Zbigniew Ziembiński (Chopin). Po wojnie „Lato w Nohant” doczekało się aż 4 adaptacji filmowych w reżyserii Józefa Słotwińskiego (1963), Olgi Lipińskiej (1972 i 1980) oraz Agnieszki Glińskiej (1999). Przed 20. laty Jerzy Antczak stworzył film „Chopin. Pragnienie miłości”. Grając w nim te same co u Iwaszkiewicza postacie stworzyli Danuta Stenka, Piotr Adamczyk, Bożena Stachura i Adam Woronowicz, a w roli Jana, dodatkowo jeszcze Marian Opania oraz w dalszych epizodach Jadwiga Barańska i Jerzy Zelnik. 

 

Aż tu nagle nowa realizacja w reżyserii Kingi Dębskiej, poza świetnym wnętrzem (scenografia Katarzyna Filomoniuk, kostiumy Dorota Roqueplo, dekoracje wnętrz Weronika Ranke), nie wnosząca nic nowego do tekstu Jarosława Iwaszkiewicza zwłaszcza, że w ostatnich dziesięcioleciach teatry stroniły od tego utworu, a krytyka zaczęła go uważać za przestarzały, wręcz niemodny. Wśród tych powodów bodaj najważniejszymi są problemy obsadowe. Bohaterami „Lata w Nohant” są postacie historyczne. Wiemy o nich wiele z rękopisów, zachowanej korespondencji, pamiętników, wspomnień, archiwaliów chopinowskich, obrazów, portretów dagerotypowych, medali i miedziorytów. Konstruowanie na tej podstawie ich sylwetek scenicznych zawsze było zabiegiem trudnym, ryzykownym i kontrowersyjnym. Bardziej udaje się, gdy mamy do czynienia z artystami wybitnie utalentowanymi, a przy tym obdarzonymi cechami fizycznymi podobnymi do swych pierwowzorów.

 

W naszych czasach tak było z postacią Chopina kreowaną przez Czesława Wołłejkę, Leszka Herdegena, Gustawa Holoubka, czy Piotra Adamczyka, George Sand graną przez Antoninę Gordon-Górecką, Halinę Mikołajską, Annę Polony lub Danutę Stenkę (rewelacja!), Solange – Joannę Szczepkowską, Katarzynę Łaniewską, Hannę Okuniewicz, a nawet Maurycego – Adama Woronowicza, czy niezapomniany epizod służącego Jana w wykonaniu Mariana Opani.


Aktorskie zmierzanie się z postaciami historycznymi powoduje zwykle swoiste wymądrzanie się u odbiorców spektaklu, którzy prawie zawsze wiedzą lepiej, jak kto wyglądał, jak mówił, jak się poruszał.

 

Obsada „Lata z Nohant” w reżyserii Kingi Dębskiej poniosła w tej kwestii niestety klęskę. Katarzyna Herman jako George Sand pozostawia wrażenie kobiety bezradnej i bezbarwnej. Solange Agaty Turkot nie wychodzi poza przeciętną sylwetkę panny na wydaniu, którą – nie wiedzieć czemu miałby interesować się Chopin. On sam odtwarzany przez Marka Kossakowskiego jest postacią na granicy rachityczności, brzydoty i wycofania, a nie – mimo słabego zdrowia – mężczyzny, w którym płonie żar muzycznego geniuszu. Bartłomiej Koschedorff (Maurycy) to wręcz postaciowe nieporozumienie, a Marcin Bosak w roli Antoniego Wodzińskiego jest obsadową pomyłką. Pozostałe epizody nie budziły zastrzeżeń, a wśród nich wyróżniłbym dobrego Clésingera (Piotr Witkowski) i Tomasza Sapryka (służący Jan).

 

W trzy lata po poznaniu George Sand, Fryderyk spędzał wakacje w Nohant aż siedmiokrotnie w latach 1939-46, zwykle między majem, a listopadem. Poczynione w tekście sztuki dość znaczne skróty, a przemieszanie przez samego Iwaszkiewicza wątków biograficznych, nie ułatwia scenicznego konstruowania postaci i optymalnego obsadzania poszczególnych ról. Chciałoby się namówić współczesnych twórców do przetwarzania tematyki chopinowskiej dla potrzeb literatury, sceny, filmu, czy teatru muzycznego. Tylko „Lato z Nohant”, „Chopin. Pragnienie miłości” czy nieudana opera włoskiego kompozytora Giacomo Orefice to o wiele za mało, aby ta wybitna postać mogła przetrwać w świadomości przyszłych pokoleń. Przetrwa na pewno jego muzyka, której nieustający renesans obserwujemy z jakże głęboką satysfakcją. Tymczasem konkursowe post scriptum w postaci kolejnej telewizyjnej realizacji spektaklu „Lata w Nohant” nie można zaliczyć do udanych.

 

P.S. Potwierdzam otrzymanie sążnistego listu Pani Marii Prewysz-Kwinto do redakcji, w którym jestem ganiony za nieścisłości dotyczące polskich kandydatów na Konkurs Chopinowski i kwestii dotyczących prof. Katarzyny Popowej-Zydroń. Obiecuję wrócić do tych spraw, jak tylko nasza czytelniczka ochłonie i uzbroi się w cierpliwość.

                                                                                 Sławomir Pietras