Rozkosze Chopinowskich Turniejów

Opublikowano: poniedziałek, 25, październik 2021 07:07
Pietras Sławomir

Stosunkowo niewielkie zainteresowanie mediów XVIII Konkursem Chopinowskim (takie to nastały czasy!) wcale nie odzwierciedla przeżyć szerokich gremiów społecznych związanych z aktualną edycją. Jest wiele powodów miłości Polaków do muzyki Fryderyka Chopina, a równie kilka przyczyn do wnikania w jego biografię, nad którą – aby do końca wyjaśnić jej sekrety – powinna nieustannie pracować polska muzykologia. Aż do końca zaborów posługiwano się wielkością Chopina, koloryzując a nawet przeinaczając jego życiorys, niby w celach patriotycznych, dla podniesienia ducha narodu i gloryfikacji jego niemal świętej postaci, choć z jakąkolwiek świętością miał akurat niewiele wspólnego.

 

Bardziej oczywiste jest trwające od pokoleń uwielbienie Polaków dla jego muzyki. Chopin podniósł do rangi wielkiej sztuki nasze ludowe oraz narodowe motywy i zawarł je w polonezach, mazurkach, balladach, a nawet tak uniwersalnych gatunkach muzycznych jak nokturny, preludia, czy koncerty fortepianowe. Jego geniusz spowodował, że kompozycjami tymi od dwóch stuleci zachwyca się cały świat, a my – jego rodacy – nie ustajemy we wzruszeniu, uwielbieniu i emocjonalnej ekstazie. Doszło nawet do tego, że zaczęto uważać fortepian za polski instrument narodowy.

 

Wśród narodów świata Polakom zawsze przypadały symbole i akcesoria najmniej praktyczne i wygodne. Włosi mieli swoje skrzypce i mandoliny, Hiszpanie kastaniety, Rosjanie bałałajki i harmoszki, Niemcy bębny i trąby, reszta Europy – gitarę, a nam Opatrzność przydzieliła fortepian, wielgachny, kosztowny, a więc trudny w eksploatacji. Ale nie narzekajmy!

 

Urodziłem się podczas okupacji (proszę tego nie mówić nikomu!) i moja ukochana babka Antonina, mieszkająca w ogrodzie na przedmieściu, aby mnie wyżywić kupiła krowę. Po wojnie mleka było już pod dostatkiem, więc krowę sprzedała i w nadziei, że zostanę drugim Paderewskim nabyła stary wiedeński fortepian z dolnośląskich szabrów, jeszcze z ramą drewnianą, na którym nauczyłem się grać pod okiem zagłębiowskich profesorów, których często wspominam z rozrzewnieniem. Dzięki temu już w roku 1955 słuchając transmisji na popularnym wtedy odbiorniku marki „Pionier” przeżywałem konkursowe zwycięstwo Adama Harasiewicza i uwielbienie dla ówczesnego faworyta publiczności, młodego Chińczyka Fou Ts'onga.


W pięć lat później, podczas licealnych wagarów uczestniczyłem na gapę w próbach Filharmonii Śląskiej w Katowicach, aby tylko choć na chwilę zobaczyć i posłuchać Maurizia Polliniego, zwycięzcę VI Konkursu, wyglądem jako żywo przypominającego Fryderyka Chopina. Rok 1965 był tryumfem Marthy Argerich, co przeżywaliśmy w Bibliotece Uniwersyteckiej w Poznaniu wraz z mieszkańcami akademików na Winogradach, gdzie w sześcioosobowych pokojach telewizorów przecież nie było. Natomiast wtedy bibliotekarz, a później publicysta muzyczny Kazimierz Młynarz udostępnił nam telewizyjny luksus w specjalnie przygotowanym pomieszczeniu, zanim zdążyliśmy go o to poprosić. Ot, poznańskie dobre obyczaje i muzyczna solidarność!.

 

Na następnym konkursie (1970) objawił się Janusz Olejniczak, którego przyjęliśmy do grona aktywistów Pro Musica na Festiwalu Jeunesses Musicales w Częstochowie, dokąd przywiózł go ojciec w mundurze oficerskim, bo był jeszcze za młody, aby sam mógł opuszczać swój dom rodzinny.

 

IX konkurs (1975) to szaleństwa związane ze zwycięstwem Krystiana Zimermana. Radowała się cała Polska, ale najbardziej my w Poznaniu. Na recitalu w Auli UAM dzikie tłumy rozentuzjazmowanych studentów i uczestników Pro Sinfoniki, tłok siedzących w przejściach i stojących wręcz na estradzie. Potem ekskluzywny Wieczór dla najwybitniejszych poznaniaków wskazanych przez prezydenta Andrzeja Wituskiego w Białej Sali Pałacu Radziwiłłowskiego (obecnie siedziba Urzędu Miasta), podczas którego Krystian wykonał komplet walców, Krzysztof Kolberger odegrał rolę Tytusa Wojciechowskiego, a ja opowiadałem o przyjaźni Fryderyka z księciem Radziwiłłem (wiolonczelista!) i wspólnym muzykowaniu w tej właśnie sali. Długo by wspominać awantury o Ivo Pogorelica (1980), trzecie miejsce Krzysztofa Jabłońskiego (1985), następne mniej pomyślne lata dla naszych kandydatów, wreszcie oszałamiające zwycięstwo chłopca z Nakła nad Notecią Rafała Blechacza w roku 2005. Od tego czasu trwa oczekiwanie na kolejnego, piątego od 100 lat polskiego laureata pierwszej nagrody na tym fantastycznym Konkursie. 

 

Sprawa nie jest prosta mimo, że aż 16. polskich kandydatów grających wspaniale, jak niemal wszyscy ścigający się do zwycięstwa. Przed ogłoszeniem ostatecznych wyników postanowiłem na ten temat milczeć, ponieważ w całej historii tego niezwykłego turnieju nie grano repertuaru chopinowskiego tak doskonale. Na tym niechże polegają rozkosze obcowania z muzyką Fryderyka Chopina w wykonaniu najlepszych młodych pianistów z całego świata.

                                                              Sławomir Pietras