Lądeckie Lato Baletowe ma się dobrze

Opublikowano: poniedziałek, 27, lipiec 2020 07:00
Pietras Sławomir

Mimo pandemii i braku jakiegokolwiek wsparcia ze strony Ministerstwa Kultury, ale dzięki zaradności Karoliny Sierakowskiej, nowego dyrektora Lądeckiego Centrum Kultury i Rekreacji, tegoroczny XXII. Festiwal Baletowy okazał się interesujący.

 

Zupełną nowością są miejsca, w których się odbywał. Wśród nich rezydencja ProHarmonia, luksusowy obiekt hotelowo-artystyczny z odpowiednią salą spotkań, prelekcji i koncertów kameralnych, a na dziedzińcu zamontowaną Sceną Leśną dla spektakli, popisów i warsztatów baletowych. Z powodów epidemicznych w tym roku było ich niewiele. Przeważały wernisaże, ciekawe prezentacje Wrocławskiej Akademii Baletu, codzienny Stretching Mateusza Wójcika, Próba otwarta ciekawie poprowadzona przez Jacka Przybyłowicza, kryminalna opowieść prof. Wojciecha Szafrańskiego Jak skradziono taniec i kompetentna rozmowa dyr. Liliany Kowalskiej z nestorem polskich choreografów Henrykiem Konwińskim. Nie mogę pominąć tancerzy biorących udział w prezentacji Jacka Przybyłowicza. Anna Mendakiewicz jest urodziwą solistką na poziomie europejskim, a Bartłomiej Malarz – młodziutki absolwent bytomskiej Szkoły Baletowej to tancerz, o którym – odpukać ! – będzie wkrótce głośno, oby tylko przede wszystkim w Polsce.

 

Mnie poproszono aż o trzy wieczory. Wszystkowiedzący, ale jak zwykle złośliwy red. Cezary Łasiczka rozgłaszał po Kurorcie, że niedługo będzie to festiwal mojego imienia, czym zastąpię patronat Olgi Sawickiej. Otóż wystarczy mi dożywotnio tytuł Inicjatora Festiwalu, o czym się w Lądku nie zapomina, w przeciwieństwie do moich zasług w innych miejscach Ojczyzny, o których pamiętam już tylko sam i to mi musi wystarczyć. Do zasłuchanej publiczności w ProHarmonii mówiłem kolejno o Gerardzie Wilku, Teresie Kujawie i dyskutowałem o sztuce baletowej z dyr.Lilianą Kowalską i jej córką prof. Beatą Wrzosek.

 

Największą atrakcją tegorocznego Lądeckiego Lata Baletowego okazały się spektakle wiernego Lądkowi choreografa Artura Żymełki. Była to Lady Makbet(repryza z ubiegłorocznej edycji) oraz premierowy Dom Bernardy Alba. Oba widowiska nadspodziewanie wysmakowane, intensywne, skupiające uwagę. Żymełka w swych choreografiach krąży wokół tematów społecznych, istoty ludzkiego bytu, upadku moralności i różnych aspektów uczuć. Tym razem dał dwie kreacje, które wpiszą się na trwałe w dorobek twórczy polskiego baletu.


Opowiedzieć językiem ruchu szekspirowską tragedię Makbeta, mając do dyspozycji tylko pięcioro wykonawców, a w Domu Bernardy Alba tylko o jednego więcej, to zakrawało na niemożliwość. A jednak na obu wieczorach siedzieliśmy przykuci do krzeseł i oczarowani, mając do czynienia z teatrem tańca najwyższej próby. Z jego skrótowością, czytelną narracją, swobodnym posługiwaniem się różnymi technikami ruchu i jego fascynującymi kompozycjami oraz śmiałymi rozwiązaniami inscenizacyjnymi. Jeśli dodać do tego precyzyjny scenariusz świateł i wysoki poziom wykonania tancerek i (jednego tylko) tancerza łódzkiego Teatru Wielkiego, otrzymujemy obraz produkcji baletowej na najwyższym poziomie. Tancerz ten nazywa się Joshua Legge. Jest Australijczykiem od trzech lat w Polsce. Posiada wspaniałe warunki zewnętrzne, świetne wyszkolenie techniczne, talent aktorski i widoczne na każdym kroku emocjonalne zaangażowanie w zamysły choreografa. Przebijało to zarówno z tytułowej kreacji Makbeta, jak i w jedynej postaci męskiej w Albie.

 

Teatr Wielki zapowiada na 4 września trzeci z kolei spektakl Greka Zorby, swej ostatniej premiery, w której rolę tytułową tańczyć będzie ten niezwykły artysta. Pojadę do Łodzi mimo, że ciągle mam przed oczami kreację Lorci Miassina, a później polskich solistów Romana Komassę i Andrzeja Płatka, w czasach kiedy grałem to przedstawienie kolejno we wszystkich Teatrach Wielkich.

 

Dla potomności przytaczam nazwiska wspaniałych łódzkich solistek, jakże pięknie wspierających talent choreograficzny Artura Żymełki: Aleksandra Gryś, Karolina Urbaniak, Martyna Szablewska, Anna Major, Magdalena Dąbrowska i Kamila Wróbel-Malec. Te dwie ostatnie, to podobno aktorki białostockie. Ale tańczą, jakby były z baletu!

 

Myśląc o Łodzi po spektaklu spytałem Żymełkę, co planuje w tamtejszym Teatrze Muzycznym, gdzie od kilkunastu lat kieruje zespołem baletowym. Otóż nic nie planuje, bo już go tam nie ma. Dyrektorka Grażyna Posmykiewicz, aby wygrać konkurs na kolejną kadencję, najpierw pozbyła się Zbigniewa Maciasa, twórcę wielu sukcesów artystycznych tego Teatru, a teraz po wygraniu konkursu natychmiast zdymisjonowała Artura Żymełkę, który – to był błąd ! - wziął udział w tym nieszczęsnym konkursie. To jeszcze jeden przypadek, kiedy osobie chorowitej na bezrozumne ambicje, przypięto papierowe, tandetne i łatwopalne skrzydła, na których wszak nigdzie nie poleci.

                                                                            Sławomir Pietras