„Korona królów“ i „Młody Piłsudski“

Opublikowano: poniedziałek, 08, czerwiec 2020 07:01
Pietras Sławomir

 

Są to dwa seriale, które powinny mieć niekończącą się kontynuację. Ale po kolei. Korona królów rozpoczynająca się za czasów Łokietka i Kazimierza Wielkiego wlecze się tak wolno, że z powodzeniem może nas zajmować aż do abdykacji ostatniego króla Stanisława Augusta Poniatowskiego (1795).  

 

Ponieważ serial z początkowej nieporadności realizatorskiej, scenograficznej, dialogowej i poniekąd scenariuszowej, rozwinął się w mega produkcję wnikającą w fascynujące i mało znane aspekty naszej przeszłości, sprawa jest ważna, istotna i niebagatelna, zwłaszcza dla narodowej edukacji. Z czasem scenariusz się poprawił (lista scenarzystów zawiera aż 18 nazwisk) i zapewne konsultacja Ilony Łebkowskiej do tego się przyczyniła. Natomiast ciągle nie poprawia się jakość języka, jakim posługują się bohaterowie, niejednokrotnie wypowiadając słowa i używając zwrotów niemożliwych w konwersacjach średniowiecznych, bo ich wtedy po prostu nie znano.

 

Obsada serialu jest tak liczna, że gdyby wszystkich skierować do codziennej pracy na scenie, to trzeba by podwoić liczbę teatrów, z czasem rozbudować Dom Artystów – Weteranów, a po nawet najdłuższym życiu, utworzyć na cmentarzach liczne kwatery zasłużonych. Aktorstwo i kostiumy stały się silną stroną Korony królów. Z kilkusetosobowego grona postaci wybieram chociaż dziesiątkę tych , która zaskarbiła sobie moją sympatię: Mateusz Król i Andrzej Hausner (obaj znakomici w roli Kazimierza Wielkiego) Marta Bryła (urocza królowa Aldona), Dagmara Bryzek (królowa Jadwiga, wspanialsza niż ta, co niedawno została świętą), Halina Łabonarska (Jadwiga Łokietkowa na miarę postaci szekspirowskich), Wasyl Wasyluk (jako Władysław Jagiełło, zmienił nasze wyobrażenia o tym monarsze), Antoni Sałaj (Skirgiełło z wyborną sylwetką i mimiką), Aleksander Kaleta (sympatyczny Spytek z Melsztyna), Andrzej Mastalerz (wyrazisty Dymitr z Goraja) i Szymon Kołodziej (arcysłowiański Jan z Kościelca). Jako zdecydowanie nieudaną kreację odnotowuję Eufemię Opolczykową w wykonaniu Grażyny Szapołowskiej, której ostatnio nic się nie udaje. 

 

Słabą stroną serialu są sceny w zamkowych wnętrzach, ciasnych jak na królewskość, książęcość i rycerskość, ubogo wyposażonych, z salą tronową na Wawelu, jakby w świetlicy po drugiej stronie Wisły. Częste uczty przypominają królewskie prywatki z tańcami, podrygami i figurami sugerującymi, że tak właśnie tańczono w Średniowieczu.


 

Można by zgłaszać szereg rozmaitych uwag i zastrzeżeń do tej bodaj największej produkcji telewizyjnej w całych jej dziejach. Nie wylewajmy jednak dziecka razem z kąpielą. Po odwieszeniu tego przedsięwzięcia z powodów pandemicznych, koniecznie należy je kontynuować poprzez dzieje korony Jagiellońskiej, królów elekcyjnych, dynastii Wazów i Sasów, aż do końca Rzeczpospolitej Szlacheckiej, czyli do nieszczęsnych rozbiorów.

 

Wchodząc w wiek XIX można by serialowo zająć się fascynującymi biografiami wielkich Polaków, chociażby takich jak Kościuszko, Mickiewicz, Słowacki, Moniuszko, Paderewski, Sienkiewicz czy Żeromski. Wszyscy oni czekają na swe dzieje przedstawione na ekranach, wsparte funduszami Ministerstwa, które w swej nazwie nie bez powodów posiada dziedzictwo narodowe.

 

Pierwszym tego przejawem jest emitowany właśnie serial Młody Piłsudski w reżyserii Jarosława Marszewskiego, według scenariusza Ewy Wencel i Jarosława Sokóła. Postać tytułową powierzono nieznanemu dotąd aktorowi Grzegorzowi Otrębskiemu, który gra młodego Marszałka wyśmienicie, w towarzystwie męskiego grona młodych konspiratorów, świetnie obsadzonych z unikaniem wykonawców znanych z innych seriali (może poza Grzegorzem Daukszewiczem w odcinku 11). Jako kuzynka Piłsudskich pojawia się Ewa Wencel, ale jej wkład w ten serial to przede wszystkim współautorstwo scenariusza napisanego świetnie, wyreżyserowanego perfekcyjnie, zagranego przez niekończącą się liczbę postaci i epizodów na poziomie produkcji prawdziwie światowej. 

 

Brak tematów filmowych o rodakach wybitnych, charyzmatycznych, oddziaływujących na kolejne pokolenia Polaków i losy ich udręczonej Ojczyzny, to niewybaczalne zaniedbanie w polityce kulturalnej, przedwojennej, powojennej, ale również czasów po przełomie. Było trochę o Koperniku, Chopinie, Curie-Skłodowskiej, Janie Pawle II i Wałęsie, a obecnie o naszych dawnych władcach i niedawnym Naczelniku. Chciałoby się zachęcać do kontynuowania tych przedsięwzięć z takim rozmachem jak Korona królów i na takim poziomie jak Młody Piłsudski. 

 

Niechby tylko przesuwające się na ekranie po każdym odcinku monstrualne „listy płac” zwalniały przy nazwiskach twórców i obsady aktorskiej, abyśmy zapamiętali, kim są nasi ulubieńcy odtwarzający te historyczne postacie.

                                                                                       Sławomir Pietras