Miałem pisać o wokalnej interpretacji Cho-cho-san w arcydziele Giacomo Pucciniego przez śpiewaczki pozbawione wprawdzie głosu dramatycznego, ale obdarzone silną osobowością, wirtuozowską techniką wokalną (nie mylić z koloraturą) i charyzmatycznym talentem scenicznym, mające odwagę zmierzyć się z tą arcytrudną postacią. Okazją była zapowiedź tego wyczynu na niedzielnym spektaklu Madama Butterfly w Teatrze Wielkim w Łodzi. Z powodu koronawirusa wszystko to odwołano przekładając bezterminowo, a ja siedzę przy biurku i – to żadna melodramatyczna zagrywka - z innego powodu ronię… padające na kartkę papieru łzy.
Jest godzina 10-ta w czwartek 12 marca 2020 roku. Przed chwilą odezwał się w telefonie Jurek Satanowski informując, że dwie godziny temu w domu opieki w Dusznikach-Zdroju skończyła życie Danuta Balicka-Satanowska. Była jego macochą, druga ale nie ostatnią żoną Roberta Satanowskiego. Jurek się przy niej wychowywał zanim został kompozytorem, studiując polonistykę w czasach, kiedy jego wspaniały ojciec kierował złotym okresem Opery Poznańskiej.
Danuta była wówczas aktorką Teatru Polskiego, kreując jednocześnie dwie role; co wieczór gwiazdy teatralnej i całodobową dyrektorowej Opery. W Poznaniu królowała w spektaklach Kreczmara, Okopińskiego, Hebanowskiego, Tomaszewskiego, Cywińskiej, Zegalskiego, Witkowskiego, Kordzińskiego i Minca. W czasach wrocławskich grała głównie u Grzegorzewskiego, Zatorskiego, Straszewskiej, Korina, Bunscha, Adamka, Zalewskiego, Miśkiewicza, Grabowskiego, Zioły, Szurmieja, Dejmka i Wajdy.
Była uosobieniem fantazji, temperamentu, wdzięku i wszechstronnych możliwości scenicznych. Miałem szczęście śledzić jej metamorfozy repertuarowe jeszcze w aktorskiej młodości, przez długi okres dojrzały, aż po role wiekowe, w których potrafiła ukryć swą nieprzemijającą urodę, a wyeksponować profesjonalizm scenicznego warsztatu. Przez 29 lat trwającego małżeństwa przemierzała za Robertem Satanowskim drogi jego kariery (Bydgoszcz, Chemnitz, Poznań, Krefeld, Kraków, Wrocław), nie zaniedbując własnej.
Moje losy splotły się z tym małżeństwem, kiedy po konflikcie z Conradem Drzewieckim opuściłem Polski Teatr Tańca. Wtedy Balicka tak długo perswadowała mój powrót do Wrocławia, aż Satanowski przystał na to i nigdy później tego nie żałował. Gdyby nie Danuta, Robert pozostałby zdystansowany, niepewny i podejrzliwy, pamiętając moją publicystykę z okresu poznańskiego, kiedy to jako prezes Towarzystwa Przyjaciół Opery bezceremonialnie i krytycznie komentowałem jego różne poczynania, w gruncie rzeczy pozostając wdzięcznym uczniem, wyznawcą i admiratorem. Obiekty kultu musi cechować cierpliwość i wyrozumienie, jeśli na serio chcą wychować wartościowych i lojalnych następców. On był dla mnie takim obiektem, a ja dzięki patronowi i przyjaźni Danuty wyrosłem na samodzielnego, długoletniego teatralnego funkcjonariusza.
Była wzorową i równocześnie spektakularną dyrektorową. Urodziwa, elegancka, towarzyska, skupiająca wokół siebie wybitne osobowości, zwłaszcza podczas niezapomnianych wieczorów, w pięknie urządzonych i prowadzonych po mistrzowsku rezydencjach w Poznaniu i Wrocławiu. Była przy tym dyskretną i anonimową inspiratorką wielu poczynań operowego Mistrza, dysponując stosowną wiedzą, kontaktami i wykwintnym gustem. Przeżyliśmy razem wiele wspaniałych ale i trudnych, a nawet tragicznych chwil. Choroba i śmierć ich jedynego syna Grzesia, stan wojenny, rozstanie, a potem rozwód…
Z czasem Kotlina Kłodzka stała się swoistym skansenem ludzi opery i baletu. Mnie losy rzuciły do ukochanego Konradowa, Robert osiadł z nową żoną w Lądku, podobno Ewa Michnik gdzieś w okolicy, ale nie wiem gdzie, bo przestałem się z nią kolegować. Natomiast Danuta Balicka zamieszkała w Polanicy, z czego oddalona od wielu przyjaciół poznańskich, wrocławskich i warszawskich, coraz bardziej była niezadowolona.
Aż tu przed ponad dwoma miesiącami ten fatalny upadek, złamanie kości łonowej, przymusowa rekonwalescencja w szpitalu i domach opieki w Szalejowie Górnym i Dusznikach. Wreszcie ta dzisiejsza wiadomość… Wypada powstrzymać łzy, choć dla mnie kończy się pewna epoka, a dla czytelników to z serca płynące wyznanie.
Sławomir Pietras