W Mińsku, Nieświerzu i Ubielu...

Opublikowano: poniedziałek, 02, marzec 2020 07:01
Pietras Sławomir

Pośród spektakli, których nie udało mi się zrealizować w teatrach, gdzie miałem coś do powiedzenia, jest Wojna i pokój Sergiusza Prokofiewa i Carska narzeczona Mikołaja Rimskiego-Korsakowa. Do wyreżyserowania tych dzieł udało mi się nawet namówić Galinę Wiszniewską, która kilkakrotnie towarzyszyła poznańskiemu Teatrowi Wielkiemu podczas tournée z operą Galina Marcela Landowskiego, opartej na biografii tej właśnie rosyjskiej gwiazdy operowej. W zachodniej Europie przedstawienie cieszyło się dużym zainteresowaniem zwłaszcza kiedy Wiszniewska spotykała się z widzami po spektaklu, co czyniła chętnie, z nadzwyczajną wprost swadą i wdziękiem.

 

Podczas licznych spacerów, wspólnych kolacji i przejazdów autokarami omawialiśmy szczegóły tych realizacji, ale przyszła reżyserka stawiała twarde warunki: Wojnę i pokój podzieli na dwa wieczory, a w przypadku Carskiej narzeczonej osobiście przesłucha wszystkich kandydatów do obsady i wybierze najwłaściwszych. Postępy niezauważalnej dotąd choroby okazały się jednak szybsze i brutalnie wyprzedziły nasze plany. Zdążyłem tylko wydać jej fascynujące pamiętniki, a potem podczas każdorazowego pobytu w Moskwie odwiedzałem Ją na Cmentarzu Nowodziewiczym, gdzie spoczęła obok Mścisława Rostropowicza, swego męża.

 

Myślałem o tym wszystkim siedząc na widowni Teatru Wielkiego Białorusi, słuchając i oglądając Carską narzeczoną, która od pięciu lat nie schodzi z afisza tego mądrze i profesjonalnie prowadzonego teatru. Zarówno dyrygent (Nikołaj Kolianko), jak i soliści Stanislaw Trifonow (Griaznoj), Andriej Walentij (Sobakin), Tatiana Gawriłowa (Marfa), Oleg Michnikow (Skuratow), Wiktor Miendelew (Łykow) i Oksana Wołkowa (Lubasza) reprezentowali najwyższy poziom interpretacji muzycznej i wokalnej oraz gry aktorskiej, śpiewając przy tym zachwycająco. To samo należy powiedzieć o reżyserii Michaiła Pandrzawidze, scenografii Aleksandera Kostiuczenko, kostiumach Niny Górko i światłach Ludmiły Kunasz.

 

Szkoda, że wspaniałe scenicznie i piękne muzycznie opery Rimskiego-Korsakowa nie są w Polsce znane i grywane (choćby Noc majowa, Śnieżynka, Sadko, Bajka o carze Sałtanie, Pan Wojewoda czy Legenda o niewidzialnym grodzie Kitieżu i dziewicy Fiewronii).


Z całego ogromu rosyjskiej twórczości operowej kręcimy się ciągle wokół Oniegina, Borysa Damy pikowej (które zresztą brutalnie pokiereszował w ostatnich latach Treliński), tylko czasem dotykając Miłości do trzech pomarańczy Prokofiewa (Kraków), Katarzyny Izmaiłowej Szostakowicza (niegdyś Poznań i Warszawa), Graczy Szostakowicza (Poznań i Gdańsk), Zaręczyn w klasztorze Prokofiewa (przed laty Bytom i Wrocław), Złotego kogucika Rimskiego-Korsakowa (w latach 60-tych Bytom i Poznań). I to by było na tyle… 

 

Podczas pobytu na Białorusi, dla podreperowania nadwątlonego polskiego patriotyzmu pojechałem do Nieświerza i Ubiela, a właściwie do Śmiłowicz. Przed ponad 40-tu laty, kiedy byłem tam po raz ostatni, w zaniedbanej i popadającej w ruinę siedzibie książąt Radziwiłłów gnieździło się sanatorium i dom starców. Obecnie zastałem wspaniale odrestaurowany pałac z mnóstwem eksponatów, mebli, obrazów, cennych przedmiotów i pamiątek rodzinnych, obrazujących blisko 800-letnią historię rodu magnackiego, wiążącego w jedno przeszłość Litwy, Polski i Białorusi. Natomiast w Ubielu, gdzie urodził się w nieistniejącym już dworku ojciec naszej opery narodowej zlikwidowano szkołę z jego izbą pamięci, w której tamtejszy nauczyciel Wasilij Nestorowicz gromadził pamiątki po panu Stanisławie. Wszystko to przeniesiono do pobliskich Śmiełowicz, gdzie przed 200 laty w tamtejszym kościele ochrzczono przyszłego twórcę Halki, tworząc świetnie zagospodarowane muzeum, którym opiekuje się córka Nestorowicza, pani Irina Sereda.

 

To wzruszające i zarazem pouczające. Białorusini uważając Moniuszkę również za swojego kompozytora, obchodzą się z nim o wiele poważniej, niż ostatnio my – Polacy, zwłaszcza po Halce w Wiedniu i Warszawie. Świadczył o tym koncert, którego wysłuchałem w Śmiełowiczach w wykonaniu wybitnych absolwentów mińskiego Konserwatorium. Dzięki temu poznałem polonezy, kołysanki, muzyczne fraszki, polki, walce, mazury i niewykonywane u nas pieśni, a nie klepane w kółko arie z kilku, wprawdzie narodowych oper.

 

Po raz kolejny doznałem przeświadczenia, że prawdziwego zainteresowania, szacunku, powagi i respektu dla polskiego dziedzictwa narodowego należy szukać na Wschodzie, a nie w innych częściach świata.

                                                           

                                                                   Sławomir Pietras