Białoruskie objawienia

Opublikowano: poniedziałek, 24, luty 2020 07:25
Pietras Sławomir

Białoruś urzekła mnie już po raz drugi. W latach zawodowej młodości łączyły mnie różnorakie więzy współpracy z Teatrem Wielkim Opery i Baletu w Mińsku, wówczas stolicą Białoruskiej SRR. Na wejściu dla artystów – pamiętam – widniała wówczas taka oto kuriozalna instrukcja: „Dwierjami nie chłapat, jejo nada poddierżywat!“ Jego kolejni dyrektorzy Szewczuk (potem został ministrem kultury), Bukan, a zwłaszcza jego zastępca Dranicyn byli ludźmi sprzyjającymi artystycznej wymianie. Sami często bywali u nas we Wrocławiu i Łodzi, chętnie przysyłali na gościnne występy solistów i dyrygentów, z których najlepiej zapamiętałem parę baletową Jerszunową i Berdyczewa, wspaniale tańczących Giselle we Wrocławiu.

Kilkakrotnie doznałem specyficznej, ale zarazem wspaniałej białoruskiej gościnności. Po premierze baletu Raymonda (dyrygowanym przez demoniczną, podobną zarazem do diabła i Paganiniego dyrygentkę Kołomyjcewą), w którym główne role kreowali Juri Trojan i Ludmiła Brzozowskaja, ta ostatnia, śliczna i eteryczna, podczas bankietu wzniosła następujący toast: „Piju za wsjech, kotoryje pagibli wo wtoroj odczestwiennoj wajnie, cztoby ja sjewodnia magła z uspiechom stancowat Raymondu!“, po czym wychyliła duszkiem pełną szklankę mocnej, białoruskiej wódki.

Według tamtejszych radzieckich przepisów teatralnych z okazji przyjazdu cudzoziemca, wolno było na jego cześć urządzić bankiet, a nawet kilka. Z mojego więc powodu ucztowały ochoczo organizacja partyjna, dyrekcja, związki zawodowe i czołowe gwiazdy (w takiej kolejności)! Raz odbyło się to w folklorystycznej „bani” (łaźni) przy zastawionych stołach, całkowitym negliżu i nieskrępowanej, ale bezerotycznej przyjaźni polsko-radzieckiej. W czasie jej trwania zostałem zaproszony do rozgrzanej kabiny, gdzie rozłożonego na twardej ławie sekretarz partii trzymał mnie za ręce, a przewodniczący prawsojuza za nogi. Natomiast dyrektor i jego zastępca chłostali różne części mego grzesznego ciała brzozowymi miotłami. Potem takiemu samemu zabiegowi kolejno poddawali się gospodarze, a ja mogłem dowoli sprać ich tymi samymi miotłami, co uczyniłem z prawdziwie debiutancką przyjemnością.

W latach 70-tych pojawił się w Mińsku młody choreograf Walentyn Jelizarjew, którego obok leningradczyka Nikołaja Bojarczykowa wymieniano jako obiecujący talent, choć w Rosji Radzieckiej prawdziwie młodych talentów choreograficznych nie było.


W roku 1979 Jelizarjewa zaproszono do Warszawy, gdzie z sukcesem zrealizował swój Wieczór z Carmen Szczedrina, Adagietto Mahlera i Symfonią klasyczną Prokofiewa.

Po latach, działając ciągle w Mińsku został naczelnym dyrektorem Teatru Wielkiego Białorusi. Pod jego kierownictwem scena ta wyraźnie poszła do przodu zarówno repertuarowo, jakością kadry wokalnej, wykonawstwem muzycznym, no i oczywiście poziomem sztuki baletowej. Tamtejsza szkoła doskonale kształci świetnie usposobionych do tańca Białorusinów, z których Ilię Bieliczkowa, Saszę Rulkiewicza, a przede wszystkim Maxa Wojtiula pozyskaliśmy dla baletu warszawskiego.

Przed kilkoma dniami oglądałem w Mińsku opartą na muzyce Piotra Czajkowskiego taneczną wersję Anny Kareniny, wg. powieści Lwa Tołstoja, której premiera odbyła się zaledwie przed trzema miesiącami. Jej choreografem jest młoda Olga Kostieł zachwycająca scenicznym ujęciem tematu, wielce oryginalnymi układami klasycznych duetów i świetnie wykonywanych scen zespołowych. Narracja baletu jest tak kunsztowna i klarowna, że aby intensywnie przeżywać dramat tytułowej bohaterki nie trzeba sięgać do literackiego pierwowzoru.

Teatr zapowiada w przyszłym sezonie autorską wersję Stworzenia świataAndrieja Pietrowa w choreografii Walentina Jelizarjewa, który po zakończonej właśnie misji dyrektorskiej wraca do baletowej twórczości, a przed laty również od Stworzenia świata zaczynał.

Po wielu latach białoruski zespół baletowy tańczy jeszcze lepiej niż ongiś. Po gruntownej renowacji gmach Teatru Wielkiego prezentuje się jeszcze bardziej okazale niż w czasach, gdy ostrzegano aby drzwiami nie „chłapat”. Gościnność naszych braci zza Buga już nie objawia się biesiadami w bani z chłostaniem brzozowymi miotłami po pośladkach, ani piciem duszkiem szklanek świetnej białoruskiej wódki (a szkoda!) Mińsk jest obecnie dwumilionowym miastem o standardach europejskich, z nowoczesną komunikacją, wielopasmowymi autostradami we wszystkich kierunkach, pięknym dworcem kolejowym, zachwycającym budownictwem mieszkaniowym, bogatymi domami handlowymi, odnowioną starówką , a przede wszystkim uroczymi, otwartymi i urodziwymi mieszkańcami, będącymi poza wszystkim wyborną publicznością baletową. 

                                                                           Sławomir Pietras