Półwiecze „Królewny Śnieżki“

Opublikowano: poniedziałek, 16, grudzień 2019 07:55
Pietras Sławomir

Nadeszły czasy, kiedy w repertuarach polskich teatrach operowych tytuły premierowe schodzą z afisza, zanim ktokolwiek dowie się o ich istnieniu, dobiegnie do kasy biletowej, lub przeczyta co o nich sądzi krytyka. To negatywne zjawisko zrywające więzi środowiska melomanów i szersze kręgi społeczne ze swym teatrem, tłumaczone jest wymaganiami koprodukcji i niemożliwością utrzymywania w stałym repertuarze spektakli bardziej kosztownych. Na trwałość poszczególnych tytułów w bieżącym repertuarze ma wpływ zanikający, a właściwie już nie istniejący system grania od wtorku do niedzieli przez cały sezon, a nie zaledwie kilku spektakli w miesiącu i to nie zawsze przy dobrej frekwencji.

 

Na miarę światową rekordzistką utrzymania się w codziennym repertuarze jest spektakl baletowy Królewna Śnieżka, grany bez przerwy w Teatrze Wielkim w Łodzi od pięćdziesięciu sezonów. Jego prapremiera 14 marca 1970 roku była dziełem kompozytora Bogdana Pawłowskiego, libretta na podstawie baśni braci Grimm, dyrygenta Mieczysława Wojciechowskiego, a przede wszystkim reżysera, choreografa i inscenizatora Witolda Borkowskiego. Artysta ten położył wielkie zasługi w historii baletu łódzkiego, równie dawne, a nawet dawniejsze niż jego Śnieżka, przypomniane w roku 1986, gdy zaprosiliśmy go do zrealizowania baletu Don Kichot, z czego wywiązał się po mistrzowsku.

 

Wkrótce po prapremierze Śnieżkę tańczyły zespoły baletowe Gdyni, Bydgoszczy, Krakowa, Wrocławia, Szczecina, Warszawy, Poznania, Bytomia, Gdańska i Lublina, a za granicą tancerze Wilna, Kowna, Kłajpedy, Brna, Kujbyszewa, Nowosybirska, Charkowa, Kijowa, Bautzen, Skopje, a nawet Kanady, Belgii i Hiszpanii. Jednak żadna z tych realizacji nie dorównała choreografii i inscenizacji Borkowskiego w Łodzi.

 

Pisząc to przypominam sobie, że z okazji europejskich obchodów Roku Braci Grimm wysłałem Śnieżkę na wielotygodniowe tournée po Niemczech, Holandii, Szwajcarii i Belgii, z którego łódzkie krasnoludki wróciły usatysfakcjonowane i pełne wrażeń, a niektóre nawet z używanymi samochodami, co wtedy w Polsce Ludowej było przejawem luksusu.

 

Przed laty do początkowego sukcesu tego przedstawienia walnie przyczyniła się doskonała obsada, z Iwoną Wakowską i Ewą Wycichowską na zmianę w roli tytułowej, niezapomnianym, Eugeniuszem Jakubiakiem i Bogdanem Jankowskim (obaj w roli Księcia), w podwójnej kreacji Królowej Macochy i Wiedźmy Eugeniusz Kowalczyk i Kazimierz Knol, a pośród pomniejszych zadań solistycznych dwie rewelacyjne obsady krasnoludków: męska (Traczewski, Radek, Kowalski, Figurski, Wojciechowski, Rasiński, Bogucki) i „żeńska” (Gumińska, Jasińska, Połom, Domagała, Bielińska, Szczepańska, Jasionowska).


 

Z biegiem lat obsady te mieszano, dochodzili nowi wykonawcy, ale generalnie w postacie krasnoludków tancerki wcielały się jeszcze bardziej wnikliwie od swych „męskich” kolegów.

 

W swym łódzkim okresie piękne postacie Księcia stworzyli Kazimierz Wrzosek, Jerzy Piętka i Krzysztof Pastor, późniejszy solista europejskich scen baletowych, z czasem wybitny choreograf i twórca Polskiego Baletu Narodowego. W minionym pięćdziesięcioleciu Śnieżkę tańczyły w Łodzi tak utalentowane solistki, jak Grażyna Popławska, Ewa Owczarek, Anna Krzyśków, Wioletta Sokołowska, Malwina Poleszak, Maria Wójcicka, Luiza Żymełka, Karolina Sasin i Monika Maciejewska.

 

Rozmarzyłem się ! Trzeba będzie w marcu pojechać do mojego niegdysiejszego Teatru Wielkiego, zarządzanego obecnie przez konsorcjum tenorowe, aby uczcić półwiecze łódzkiej Królewny Śnieżki. Niechby odbyły się dwa uroczyste spektakle: sobotnie – wieczorne i niedzielne – poranne. W pierwszym najlepiej aby zaprezentowała się baletowa młodzież, której w Łodzi nie brakuje. Natomiast nazajutrz na poranku pod hasłem „Niech żyje tradycja”, powinna wystąpić obsada jeszcze żywych solistów z przeszłości. Na przykład w roli tytułowej prof. dr hab. Ewa Wycichowska (nieśmiertelna !), Książe dyr. Krzysztof Pastor (zawsze szarmancki !), Macocha – prof. Liliana Kowalska (ciągle w świetnej formie!), a poza tym grono podstarzałych krasnoludków, jako że są już w okresie, kiedy nie trzeba ich charakteryzować na leciwych gapciów.

 

Osobiście biorę na siebie przekonanie dyrektora Tadeusza Kozłowskiego, który przez wiele lat przy pulpicie dyrygenckim zastąpił dyrygenta premierowego, aby dyrygował na tyle wolno i z umiarem, iżby tak dobrana wybitna, czcigodna i wciąż pełna zapału obsada nie poprzewracała się na scenie i w zdrowiu dokończyła jubileuszowe przedstawienie.

 

Na widowni powinny zasiąść babcie i dziadkowie publiczności do której powinno być adresowane ubiegłowieczorne przedstawienie z młodzieżową obsadą. My zaś po niedzielnym poranku zgotujemy niekończącą się frenetyczną owację. Nie wiadomo tylko, kto się szybciej zmęczy; sędziwi soliści, czy rozentuzjazmowana publiczność sprzed półwiecza.

                                                                  Sławomir Pietras