Recenzenckie wypociny

Opublikowano: poniedziałek, 09, grudzień 2019 07:36
Pietras Sławomir

W kwartalniku Przekrój, będącym kiedyś tygodnikiem, na którym wychowało się wiele pokoleń czytelników (w tym moje), recenzje teatralne publikuje Maciej Stroiński. Ostatnio w Operze Narodowej oglądał spektakl, z którego sprawozdanie zatytułował Boska Tosca.

 

Dlaczego Tosca jest boska? – pyta na wstępie i odpowiada sobie samemu: „A żebyś się pytał!”. Następnie dodaje: „Jest przede wszystkim niepohamowana. Koleżanka napisała żebym szedł koniecznie taki kicz, że oszaleję”. Zanim doczytałem do końca, co pan Stroiński ma w tej sprawie do powiedzenia, podziękowałem Panu Bogu, że nie mam podobnych koleżanek.

 

Natychmiast prostuję twierdzenie recenzenta, że Tosca jest aktorką. Nie, ona była rzymską śpiewaczką, miała na imię Floria i dawała koncert u królowej tego wieczoru, gdy toczy się akcja przedstawienia, dokładnie w roku 1800 w dniu, kiedy Napoleon pobił wojska rzymskie pod Marengo. Tosca jest bowiem operą historyczną, a miejsca jej akcji do dziś odwiedza tysiące turystów kolejno w kościele St. Andrea della Valle (akt I), Palazzo Farnese (akt II) i Zamek św. Anioła (akt III).

 

Natomiast aluzje do „konkurencji” Toski z Matką Boską, oraz „konfiguracji” biskupa z dziećmi, kładę na karb kiepskiego i niewybrednego poczucia humoru recenzenta. Przy opisywaniu przedstawienia lirycznego używanie słów typu „obciach”, „mem”, „kurde”, „scenografia jebutna” czy „… gdzie jest ta dziwka” jest absolutną nowością. Również twierdzenie, że „spektakle operowe nie niosą wartości, oprócz estetycznych” stanowi odkrycie, na które nikt dotąd nie wpadł od przeszło 400 lat istnienia operowego gatunku.

 

Zgadzam się z twierdzeniem, że drukowany „program zawsze jest mądrzejszy od samego przedstawienia”. Jeśli ma się to odnosić do wyczynów obecnych reżyserów pod hasłem „nowego spojrzenia” na sztukę liryczną (tak – Panie Krzysztofie – określamy czasem twórczość operową), to zgadzam się z Panem w zupełności.

 

Szkoda, że nie poświęcił Pan więcej uwagi podobającej się w partii tytułowej Ewie Vesin. To ciągle zbyt mało zauważalna i eksponowana młoda (jeszcze) polska gwiazda operowa. W przeciwieństwie do Pana („wizyta w operze to dla mnie jak wakacje”), ja przestałem mieć siły i ochotę bywania na takich spektaklach jak Tosca Barbary Wysockiej (a nie Giacomo Pucciniego, którego nazwiska ani razu Pan nie wymienia!).

 

W obliczu wspaniałej sztuki i talentu Ewy Vesin, próbuję odpowiedzieć na pytanie, dlaczego nagrodę Callas Tribute Price przed tygodniem przywiozła z Nowego Jorku Alicja Węgorzewska, śpiewaczka nie mieszcząca się w grupie co najmniej kilkunastu współczesnych polskich mezzosopranów, na scenie operowej na szczęście widywana rzadko, śpiewająca kiepsko nawet kolędy, a ostatnio jako laureatka „amerykańska” nucąca w telewizji z nagrodą w ręku tandetne „O sole mio”, od czego Callas przewróciłaby się w grobie, gdyby w ogóle takowy posiadała.


Wracając do Boskiej Tosci Krzysztof Stroiński pisze, że „teatromani nie chodzą do opery…” Podobnie z krytyką, jak gdyby o operze mogli pisać wyłącznie muzykolodzy, (a o dramacie wyłącznie teatrolodzy).

 

Dla dobra opery wolę już, aby pisali o niej muzykolodzy, niż krytycy pokroju autora Boskiej Tosci który nie wie, nie zauważa, czy nawet nie przypuszcza, że Tosca jest arcydziełem gatunku, dzięki (w tej kolejności) wybitnym walorom muzyki Pucciniego, doskonałemu librettu spółki Illica-Giacosa, wziętemu z dramatu Victoriena Sardou, napisanemu specjalnie dla Sary Bernhardt. O sztuce tej świat dawno zapomniał, a opera Pucciniego do dziś grana jest wszędzie, nawet tak bardzo pokiereszowana przez reżyserkę Barbarę Wysocką (wszystko ponoć rozgrywa się współcześnie!).

 

Trzecią przyczyną scenicznej długowieczności Tosci jest tradycja wykonawcza. Stroiński wymienia wprawdzie nazwisko Krzysztofa Szumańskiego w roli Scarpi z dopiskiem super, super! Ale nie wspomina słowem, kto śpiewał Cavaradossiego, kluczową postać tego dramatu, na którego popis wokalny melomani zawsze zbiegają się tłumnie, tylko z konieczności tolerując idiotyzmy rozwiązań reżyserskich. Zapewne ani do głowy nie przyszło Stroińskiemu zająć się postacią dyrygenta, który zawsze pozostaje spiritus movens tego co dzieje się na scenie.

 

Spyta ktoś, dlaczego tym razem zająłem się operowymi recenzenckimi wypocinami na łamach kwartalnika Przekrój, który kiedyś był poczytnym tygodnikiem, w którym takie pisanie o operze byłoby nie do pomyślenia. Otóż Krzysztof Stroiński zapowiada, że w planach operowych ma jeszcze Łucję z Lammermooru, na którą namówiła go pewna „zła kobieta, pusta i kapryśna i lubi tandetę, więc się rozumiemy”.

 

Chciałoby się krzyknąć: Panie Krzysztofie, nie idź tą drogą! Mimo, że kokieteryjnie uważasz się za „ciemną masę” zrozum, że klasyczny spektakl operowy to – w tej kolejności – śpiew, muzyka, gra sceniczna, reżyseria, scenografia i choreografia (jeśli zawiera sceny baletowe).

 

Poza tym jest Pan liczącym się krytykiem teatralnym, którego chcielibyśmy zjednać dla świata opery, jednakże pod warunkiem, że zrozumie Pan, o co mi w tym felietonie chodzi.

                                                                          Sławomir Pietras