Blaski i cienie Roku Moniuszkowskiego

Opublikowano: poniedziałek, 28, październik 2019 06:43
Pietras Sławomir

Przed kilku laty ogłoszony w ostatniej chwili Rok Feliksa Nowowiejskiego nie dał komukolwiek szansy na zorganizowanie wydarzeń, przygotowanie promocji, nagłośnienie medialne i zainteresowanie szerszego kręgu odbiorców w większości nieznanym, zapomnianym i niedocenionym dorobkiem kompozytora Roty, Legendy Bałtyku oratorium Quo Vadis, szeregu symfonii, licznych pieśni, muzyki baletowej i kameralnej.

 

Inaczej rzecz się ma ze Stanisławem Moniuszką. Wszystkich tych zabiegów nie trzeba było dokonywać w związku z Rokiem Moniuszkowskim. Jego liczne pieśni śpiewają polskie chóry, wykonują i nagrywają soliści, studiują adepci wokalistyki. Piękną uwerturę koncertową Bajka grają orkiestry symfoniczne a kantaty, utwory religijne i kwartety smyczkowe wykonują muzycy i śpiewacy.

 

Z jego sześciu dzieł operowych Halka i Straszny dwór nie schodzą z teatralnych afiszy. Hrabina, Flis Verbum nobile pojawiają się rzadziej, a Paria tylko co pewien czas mimo, że muzycznie brzmi najdojrzalej. Historia góralskiej dziewczyny zakochanej w niewiernym paniczu i odtrącającej uczucia młodego górala w połączeniu z dźwiękami poloneza, mazura, tańców góralskich, tęsknych arii, scen chóralnych i potężnych ansambli porywała, zachwycała i zniewalała wszystkie polskie pokolenia od połowy XIX wieku aż po współczesne nam czasy.

 

Teraz dorwali się do tego bałamutni reżyserzy płci obojga, po swojemu szukający w tym narodowym dziele przesłań, których w nim nie ma, lekceważąc, odrzucając i niszcząc wartości zawarte w muzyce, tekście, didaskaliach i tradycji wykonawczej. To samo dotyczy operowej epopei narodowej, jaką jest Straszny dwór. Jego niedawna realizacja warszawska stanowi niesłychaną dewastację wszystkiego, co począwszy od Powstania Styczniowego aż po Solidarność Polacy uważali za swojskie, najcenniejsze i święte. Publiczne, zbyt wątłe jak na tupet i bezczelność niektórych realizatorów głosy sprzeciwu, na razie powstrzymały ingerencję w substancję muzyczną Halki Strasznego dworu. Bezceremonialna interpretacja zadufanych w sobie dyrygentów sprzyja jednak majstrowaniu przy tych partyturach, aby dorównać szaleństwu „rewolucyjnych” inscenizatorów. 

 

Zadziwiający jest brak bezpośredniej reakcji publiczności, manifestującej wszakże swe oburzenie poza teatrem (wyjątkiem zamieszki i okrzyki na widowni podczas Halki w Poznaniu). Tak reaguje tylko ta publiczność, która pamięta, jak to było ongiś i jak być powinno.


Natomiast średnie i najmłodsze pokolenie, oglądając dwa najwspanialsze arcydzieła moniuszkowskie dowiaduje się, że Halka była sprzątaczką, Jontek kelnerem, górale zezwięrzęconymi demonami, a prolog w Strasznym dworze rozgrywał się w pruskich koszarach, wśród żołnierzy w kalesonach. Również gdańskiej inscenizacji Hrabiny, nie przysłużyło się w II akcie przeniesienie akcji do współczesnego supermarketu, podobnie jak w czasach stalinowskich założenie PGR-u w III akcie według koncepcji inscenizacyjnej ówczesnego klasyka.

 

Od niepamiętnych czasów jednoaktówki Flis i Verbum nobile łączono w jeden wieczór. Czasem Verbum grano z inną, krótką operą lub baletem, ale dla dobra moniuszkowskiej spuścizny te dwie operowe perełki narodowego repertuaru w jednym spektaklu było najlepszym rozwiązaniem. Tak postępowano za mojego dzieciństwa w Bytomiu, potem w młodości w Poznaniu, a następnie za moich czasów Pod Pegazem. Niestety nie akceptowała tego codzienna publiczność i Verbum z Flisem szybko schodził z afisza. A szkoda, bo w obu tych dziełach tkwi nieodparty liryzm i komizm (Flis) oraz muzyczne mistrzostwo (Verbum). Poza tym na szczęście jednoaktówki te nie wpadły jeszcze w łapy któregoś z gwałcicieli dziedzictwa naszej opery.

 

Rok Moniuszkowski ujawnił cienie naszego stosunku do dorobku ojca polskiej opery narodowej. Dotyczy to również licznych instrumentalnych i wokalnych podróbek i przeróbek jego melodii, czym współcześni przerabiacze ocierają się jedynie o wielkość Pana Stanisława, bo był on melodystą niedoścignionym.

 

Obchody Moniuszkowskie mają w sobie jednak również wiele blasku. Świetna wystawa w Operze Narodowej, Salon Moniuszkowski niezliczona ilość koncertów, recitali, premier (Karmaniola w Teatrze Wybrzeże z wystawą Moniuszko Teatralny), happeningów (szczególnie Moniuszko – Cracovia Danza) nagrań (Halka w języku włoskim), działań edukacyjnych i popularyzatorskich.

 

Natomiast zdecydowanym fiaskiem jawi się nadanie imienia Stanisława Moniuszki warszawskiemu Centralnemu Dworcowi Kolejowemu. Nikt odjeżdżający stąd, lub przyjeżdżający tu nie twierdzi, że to z Moniuszki lub na Moniuszkę. Chyba, że lukstorpedą „Halka” do Zakopanego, pośpiesznym „Flis” do Krakowa, osobowym „Straszny dwór” do Gdańska, ekspresem „Verbum nobile” do Wrocławia, międzynarodową „Hrabina” do Poznania, sypialnym „Paria” do Szczecina, „Milda” do Wilna, a pogańską „Nijoła” do Olsztyna.

                                                                                     

                                                                        Sławomir Pietras