Retransmisja „Lohengrina”

Opublikowano: poniedziałek, 08, maj 2017 07:07
Pietras Sławomir

Niemal przed rokiem na łamach „Rzeczpospolitej” Jacek Marczyński zachwycił się  wagnerowskim Lohengrinem, którego obejrzał w drezdeńskiej Semperoper. Myśmy nie mieli tego szczęścia, ponieważ przebojowym agentkom Grand Touru zdecydowanie odmówiono sprzedaży kart wstępu, które natychmiast na czarnym rynku osiągnęły wstrząsające, bezczelne, zawrotne ceny.

Spektakl wzbudził aż tak wielkie zainteresowanie, że dyrekcja drezdeńskiej opery postanowiła dla tysięcy ludzi urządzić jego transmisję przed gmachem Opery Sempera. Wkrótce pokazały go telewizje wielu krajów Europy, a w ubiegłą środę w paśmie „Kultura” odbyła się retransmisja polska.

Przyłączam się do pozytywnych ocen Jacka Marczyńskiego, krytyka nie zachwycającego się byle czym i – jak nikt inny – relacjonującemu polskiemu czytelnikowi jak najwięcej operowych nowości i wydarzeń. Od siebie dodam, że mamy do czynienia ze spektaklem sędziwym, zagranym w Dreźnie sto kilkadziesiąt razy od ponad 30 lat, w pięknych kostiumach Petera Heileina i w reżyserii Christine Mielitz.

Długowieczność tej inscenizacji można porównać jedynie do wyprodukowanego ongiś przez nas warszawskiego i poznańskiego Nabucca, które to spektakle równie długo utrzymują się w repertuarze, jako że stworzyli je tej miary realizatorzy co Marek Grzesiński i Andrzej Majewski.

Są wszakże w Dreźnie inne spoiwa implikujące długowieczność tej starej, NRD-owskiej produkcji. Przede wszystkim kierownik muzyczny Semperoper Christan Thielemann, zgodnie uważany za najlepszego obecnie dyrygenta niemieckiego. Słyszało się to w grze orkiestry, akompaniowaniu solistom i w śpiewie chóru, odgrywającego na scenie zadania aktorskie momentami na granicy śmieszności (te przemarsze, oznaki zdziwienia, oburzenia lub lęku, stateczne matrony przebrane za giermków).

Wszystko to usunęła na dalszy plan wspaniała obsada solistów. Począwszy od postaci Herolda śpiewanego przez Dereka Weltona, świetnego basa Georga Zeppenfelda jako króla Henryka Ptasznika, oraz rewelacyjną Evellyn Herlitzius stwarzającą wybitną kreację w roli Ortrudy.


Ale to dopiero początek solistycznych rewelacji, którymi stary drezdeński Lohengrin wzbudził sensacje na całym świecie.

Jako Telramund wystąpił młody bas Tomasz Konieczny, wykształcony w Polsce zarówno w dziedzinie śpiewu jak i aktorstwa. Dodał do tego wspaniały głos, pierwszorzędną aparycję, umiejętność poruszania się na międzynarodowym rynku operowym; inteligentny, sympatyczny, aktywny. Śpiewa niemal w całej Europie, głównie basowe partie wagnerowskie: Wotana, Albericha, Guntera, Fasolta, Amfortasa, Titurela, Holendra, Dalanda. Ma pełną szansę powtórzenia światowej kariery swego krajana Edwarda Reszke, sprzed ponad stu lat.

Słuchając i oglądając w roli tytułowej Piotra Beczałę zaniechałem snucia analogii do niegdysiejszej kariery jego polskiego poprzednika Jana Reszke. Piękno głosu Beczały, jego fascynujące umiejętności interpretacji wokalnej, dźwiękowe utożsamianie się ze śpiewaną postacią, prostota a zarazem trafność działań aktorskich – oto zespół cech stawiający dziś tego artystę na czele listy najwybitniejszych polskich śpiewaków w całej historii sztuki operowej. Mając za sobą tak wielki sukces w Lohengrinie, czy powinien sięgać po dalszy repertuar wagnerowski? Moim zdaniem – nie!. Dzięki tak pięknie zaśpiewanemu i zagranemu Rycerzowi Graala może mieć odwagę sięgać do coraz mocniejszego tenorowego repertuaru. Ale ostrożnie, powoli, rozważnie – tak jak dotychczas.

Elzą była Anna Netrebko. Swych licznych fanów zachwyciła mimo, że postaciowo prezentowała bardziej walory bohaterek rosyjskich, w rodzaju Katarzyny Izmaiłowej. Ale ten uwodzicielski głos, ta kariera… Należę do tych, którym nie podobają się jej putinowskie koneksje. Chociaż z drugiej strony w niedalekiej przyszłości Schwarzkopf sympatyzowała z Hitlerem, Simionato z Mussolinim, Dawidowa ze Stalinem, Wermińska z Bierutem, a nawet Callas u progu kariery występowała przed wojskiem niemieckim w okupowanych Salonikach.

Może więc darować tą słabość rosyjskiej gwieździe, śpiewającej Wagnera sto kilkadziesiąt kilometrów od naszej granicy, w towarzystwie co najmniej równych jej polskich partnerów.

                                                                   Sławomir Pietras