Wielkanocne wspomnienie szpagatu

Opublikowano: poniedziałek, 01, maj 2017 07:25
Pietras Sławomir

Nie zostawajcie w domu sami. Nawet wtedy, kiedy tęsknicie do samotności i dobrze czujecie się z samym sobą. Tak było ze mną w minioną Wielkanoc, której przewagę nad Bożym Narodzeniem głoszę niezmiennie. Bo to i radość Zmartwychwstania, w powietrzu poczucie rodzącej się wiosny, coroczna podróż do będzińskiej Świętej Trójcy na święcenie i odwiedziny grobów przodków, których na cmentarzu za Górą Zamkową leży przeszło pięćdziesięciu.

Tak było co roku, ale nie tym razem. Nie pomógł czystek, dziurawiec, zielona herbata i bukwica.  Aby wydobyć się ze zdrowotnej pułapki, zaopatrzony w żywność, lekarstwa i cierpliwość, zamknąłem się samotnie w domu na okres męki pańskiej i śmigusa – dyngusa, którego nie znoszę, jak – za przeproszeniem – minister kultury Krystyny Jandy.

Klasyka kinematografii była domową pociechą, ale na krótko. Znachor, Pan Tadeusz, Ada to nie wypada, Trylogia i wreszcie Titanic, którego mogę oglądać bez końca. Potem już tylko seriale, gdzie bohaterowie co chwilę pytają „co ty tu robisz”?, grzebią w komórkach, aby telefonując posuwać akcję do przodu, wreszcie otwierają drzwi, gdy ktoś się dobija, by swą wizytą ożywić więdnącą fabułę.

Święta są dobrą okazją, aby poczytać. W tym celu – jakże trafnie – wybrałem trzystustronicową pracę Anny Lisieckiej Loda Halama. Pierwsze nogi drugiej Rzeczypospolitej. Burzliwe losy legendarnej gwiazdy. Tytuł niezbyt fortunny, ale za to opowieść napisana dobrym językiem, rzucona na szerokie tło epoki, pełna niezwykłych postaci w kręgu których obracała się tytułowa bohaterka. Jej biografia rzetelnie udokumentowana, kariera trafnie nakreślona, artystyczne losy opowiedziane ciekawie, począwszy od rodzinnych debiutów cyrkowych, poprzez pasjonujące dzieje występów rewiowych z trzema siostrami, następnie solowych programów choreograficznych, aż po stanowisko primabaleriny Teatru Wielkiego w Warszawie za dyrekcji Korolewicz-Waydowej, bardziej dla międzynarodowej kariery właścicielki nóg powodujących zawrót głowy, niż kwalifikacji w dziedzinie tańca klasycznego.


W finale jej wieloletniej kariery nie tylko scenicznej (działała także w biznesie nieruchomości, budowała jachty, przeżyła co najmniej 5 małżeństw), poznałem Lodę Halamę dzięki Beacie Artemskiej, z którą oboje przyjaźniliśmy się w latach 70-tych. Któregoś roku – dokładnie 8 marca w dniu Święta Kobiet – obydwie gwiazdy zaprosiły mnie z dwóch powodów do restauracji Bazyliszek na warszawskiej Starówce. Beata obchodziła imieniny, a Loda ostatni raz w życiu postanowiła zrobić szpagat. Przyjedź na pewno – upominała skrupulatna Artemska – każdy zaproszony gość kosztuje mnie 500 zł!

Niestety nie dojechałem z powodów wielce dramatycznych, o których opowiem przy innej okazji. Aby ukoić mój zawód i szczery smutek Loda Halama postanowiła powtórzyć specjalnie dla mnie swe pożegnanie ze szpagatem po kilku dniach podczas kameralnej, domowej kolacji. Ten dowód sympatii i profesjonalnego zaufania zachowuje w sercu po dzień dzisiejszy.

Wielkanocne wspomnienie niegdysiejszego szpagatu przerywałem zerkając w ekran telewizyjny pełen upiornych wieści ze świata, fatalnych zjawisk rodzimej polityki, nieustannego ględzenia o byle czym, a w przypadkach bezpośredniej transmisji ze sceny – obyczaju którego jestem niestety bezskutecznym przeciwnikiem.

Po zakończeniu koncertu, spektaklu lub widowiska publiczność – gdy jej się to podoba – oklaskuje wykonawców. Natomiast artyści zamiast ukłonami dziękować za aplauz – zaczynają nawzajem bić sobie brawa. Chórzyści oklaskują solistów, tancerki nagradzają  jedna drugą, dyrygent klaska orkiestrze, niby taki wdzięczny, że w ogóle chciała zagrać, zaś aktorzy krzyczą głośno „reżyser”. Ten – udając opór – wyprowadza na scenę stado zakulisowych realizatorów, jakby widza interesowało jak wyglądają inspicjenci, asystenci, oświetleniowcy, akustycy, maszyniści, kasjerki biletowe, a nawet główna księgowa i radca prawny. No trudno, niech takie sceniczne imieniny odbywają się od święta, zwłaszcza kiedy od premiery wieje klapą. Ale na co dzień proponuję ukłony eleganckie, powściągliwe, niby spontaniczne, choć precyzyjnie zaprogramowane, bez fatygowania uderzających o siebie kończyn górnych.

Tak oto pozbywając się wiosennego przeziębienia przemyślałem kilka spraw inspirowanych świąteczną telewizją, wartościową książką Anny Lisieckiej, kontrowersyjnymi obyczajami scenicznymi, oraz wspomnieniem ostatniego szpagatu Lody Halamy.

                                                                                            Sławomir Pietras