Jesień polskich teatrów operowych

Opublikowano: poniedziałek, 07, listopad 2016 08:25
Pietras Sławomir

Listopadowego nastroju smutku nie poprawia sytuacja polskich teatrów operowych. Z powodów ekonomicznych wszędzie gra się za mało spektakli ze szkodą dla widzów, ale również dla artystów, którzy rzadko wychodząc na scenę po prostu za mało zarabiają.

W dziedzinie repertuaru ciągle odbywają się niezrozumiałe festiwale tych samych spektakli. Obecnie aż w trzech teatrach trwają próby do Cyganerii (Gdańsk, Bytom, Białystok). W innych z uporem wraca się do niedawno granych tytułów, takich jak Makbet w Poznaniu, czy kolejny Oniegin w Łodzi, tym razem podobno przeniesiony w czasy przed i po rewolucji październikowej (!). Nie może bronić się przed tym Czajkowski, a Puszkin ewentualnie mógłby być zadowolony, bo jednym z bohaterów tytułowych będzie ciemnoskóry baryton.

W Warszawie wysyp repertuaru polskiego. Teraz Goplana Żeleńskiego, a wkrótce Eros i Psyche Różyckiego oraz Manru Paderewskiego. Są to zapowiedzi jak najbardziej trafne. Szkoda tylko, że wymuszone przez „dobrą zmianę”, stąd zapewne to zagęszczenie.

Mroczne przewidywania rozświetla powierzenie reżyserii Don Pasquale Jerzemu Stuhrowi w Krakowie. Pomysł o tyle prosty, co nadzwyczaj trafny. W spektaklu tym zapowiedział udział niezmiennie wierny swemu miastu i jego publiczności Mariusz Kwiecień. Jego kreacja barytonowego dr Malatesty znana z Metropolitan Opera, jest mistrzostwem najwyższej próby. Wyobrażam sobie ścisk przy kasach Opery Krakowskiej przed grudniowymi przedstawieniami.

Nadzieją i życzliwością otaczamy wrocławski początek kadencji Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego. Objął teatr dobrze prowadzony przez Ewę Michnik, ale tak długo, że nowe spojrzenie, interesujące zmiany oraz świeże koncepty będą zjawiskiem naturalnym i oczekiwanym.

Czymś takim – ale chybionym – popisała się ostatnia nieszczęsna dyrektorka Teatru Wielkiego w Poznaniu, twierdząc o swym poprzedniku, czyli o mnie, że nie wykorzystałem funduszy unijnych na rozbudowę teatru. Nie wykorzystałem, bo ich nigdy nie było. Gmach pod Pegazem chcieliśmy rozbudować z własnych środków zabezpieczonych jeszcze przez nieodżałowanego marszałka Stefana Mikołajczaka i wybitnego ministra kultury Waldemara Dąbrowskiego.


Były już projekty, założenia programowe i szczegółowy plan pracy. Nowy marszałek w ostatniej chwili odebrał te fundusze, przeznaczając je na rozbudowę i renowację zabytkowych obiektów sakralnych w Wielkopolsce. Próbowałem się temu przeciwstawiać, ale upadłem pod naciskiem lokalowych potrzeb Pana Boga. Myślałem, że moja następczyni wszystko to wie, ale okazało się, że ona również na ten temat nie ma zielonego pojęcia.

Pod pretekstem kolejnego remontu pozbyto się po dwudziestu kilku latach służby Tadeusza Serafina, dyrektora Opery Śląskiej w Bytomiu. Uczyniono to w sposób mało że nieelegancki, ale wręcz nieprofesjonalny. Zamiast ufetowania, odznaczenia i podziękowania (zwłaszcza za ostatnią produkcję dzieła Krzysztofa Pendereckiego), mianowano pełniącym obowiązki Łukasza Goika, dotychczasowego zastępcę dyrektora, a Serafina pozostawiono w zespole jako niewiadomo kogo i niewiadomo po co. Taka tymczasowość trwać będzie cały sezon, po czym rozpisany zostanie konkurs. Podczas tego długiego stanu niepewności wyobrażam sobie kotłowaninę w załodze, a zwłaszcza wśród artystów przelęknionych, czy następca Serafina będzie tolerował zagnieżdżoną tam wieloletnią bylejakość, bałagan i minimalizm kadrowy.

To stało się już w Operze Bałtyckiej w Gdańsku, gdzie po pierwszym miesiącu pracy, załoga pod dziarskim przewodnictwem czterech związków zawodowych wyraziła wotum nieufności wobec nowego dyrektora Warcisława Kunca.

Póki co nie będę wnikał w istotę tego typu sporów wewnętrznych, tragicznej sytuacji finansowej, odbijającej się zwłaszcza na poziomie płac, czy kontrowersji dotyczących regulaminu pracy. Pozwolę sobie tylko przestrzec, że w celu walki o ratowanie instytucji artystycznych przydałaby się w dyrekcji i załodze przykładna zgoda oraz mówienie jednym głosem o sprawach ważnych.

Bowiem władza, jakakolwiek ona by była, państwowa, samorządowa czy municypalna, lewicowa, centrowa czy prawicowa, tylko czeka, aby wewnętrzne spory wykorzystać przeciwko buntującym się, emocjonalnym i nie zawsze rozważnym artystom. Niestety zwykle miewa do tego prawo.

                                                                            Sławomir Pietras