Majowe wędrówki

Opublikowano: poniedziałek, 06, czerwiec 2016 08:18
Pietras Sławomir

Kilka polskich miast odwiedził zespół Michigan Ballet Academy, kierowany przez pedagoga i choreografa, a niegdyś świetnego tancerza Nicolę Mahatelly. Zawędrowałem za nimi aż do Siedlec, aby na Scenie Teatralnej tamtejszego Centrum Kultury i Sztuki zobaczyć ich program, który mi się po prostu podobał. Jeszcze bardziej wzruszały poprzedzające występ Amerykanów produkcje miejscowego Teatru Tańca Caro w wykonaniu chmary dzieciaków od 6 roku życia, aż po 18-letnie pannice i rosłych kawalerów. Wszyscy nienagannie wyćwiczeni, tańczący z pasją, zdobywający nagrody na różnych konkursach i będących dumą mieszkańców Siedlec. Wszystko to odbywa się pod opieką pedagogiczną i choreograficzną dyr. Iwony Marii Orzełowskiej. Jej piękna praca na rzecz tańca przywodzi na myśl działalność hrabiego Antoniego Tyzenhauza w pobliskim Grodnie, który przed przeszło 200 laty założył pierwszy w Polsce zespół baletowy. A może Iwona Maria jest jego dalekim potomkiem w animowaniu polskiej sztuki tańca?

Prosto z Siedlec udałem się do szczególnie wiosną pięknych Puław, matecznika księżnej Izabelli Czartoryskiej. Tam nabyłem wywiad-rzekę Krystyny Jandy z Katarzyną Montgomery pt. „Pani zyskuje przy bliższym poznaniu”. Aby poprosić o autograf na pamiątkę, wróciłem przez rozsłoneczniony Kazimierz nad Wisłą do Milanówka. Na mój widok gwiazda otworzyła swój wspaniale wydany najnowszy wolumin i na str. 16 kazała przeczytać dedykację: „Sławomir Pietras. Historia polskiej kultury. Przyjaźnimy się. Pamięta niewyobrażalną ilość przedstawień, ludzi, artystów. Widział wszystko. Już na studiach w Poznaniu założył Towarzystwo Przyjaciół Opery i został jego pierwszym prezesem. Przyjaźnił się od czasów Conrada Drzewieckigo i jego teatru tańca, przez wszystkie te lata ze wszystkimi godnymi uwagi i tego niegodnymi. Proszę go: A teraz opowiedz mi, jak Wanda Wermińska miała koncert. Albo jak przemawiałeś na pogrzebie. Powinien napisać książkę o pogrzebach sławnych Polaków z cytowanymi mowami pogrzebowymi jakie były wygłaszane, wszystko pamięta albo zna. Uwielbiam to. Takie osoby mnie uspokajają”.

Nie pozostało mi nic innego, jak właśnie dla uspokojenia sięgnąć do bagażnika po wydany przed tygodniem tom moich „Felietonów operowych”, poprosić o przyjęcie i zadedykować: „z wdzięcznością, podziwem, szacunkiem i wyrazami poparcia” (w sprawach, w których za Krystyną Jandą stoją zarówno elity z Leszkiem Balcerowiczem na czele, jak i miliony ludzi prostych, wśród których proszę policzyć moją skromną osobę).


Na pożegnanie powiedziała mi: „Uważaj, bo moi przeciwnicy, a twoi wrogowie twierdzą, że bez względu na jaki temat zaczynasz swój felieton, to i tak kończysz czymś o mnie”. No i dobrze! – odparłem.

Po powrocie do Poznania – spóźniony na premierę – obejrzałem w Teatrze Muzycznym, kolejny spektakl Księżniczki Czardasza. Na liczne pytania, czy podobała mi się autorska koncepcja reżysera Grzegorza Chrapkiewicza przesuwająca estetykę tego dzieła w kierunku musicalu, odpowiadam – tak! (z wyjątkiem niefortunnych aranżacji jazzowych w II akcie, zubażających urodę muzyczną oryginału). Czy odpowiadają mi kompozycje scen zbiorowych, jako reminiscencję znanej skądinąd konwencji scenicznej, odpowiadam – tak! (chociaż było tego ciut za wiele, o co mógłby zza grobu upomnieć się Kantor, a zza kulis Wiśniewski). Czy zwróciła moją uwagę choreografia Jarosława Stańka – zdecydowanie tak!, zwłaszcza że podniosło to poziom tańca zespołu baletowego.

Chrapkiewicz pozostawił na ansamblu wokalnym piętno pracy reżyserskiej wysokiej próby, a na solistach wiele świetnych konceptów w budowaniu poszczególnych kreacji, w których wyróżniali się Hubert Zapiór (Edwin), Michał Bronk (Boni) i Katarzyna Tapek (Stasi).

Wolałbym, aby reżyser swymi interesującymi i trafnymi zabiegami ratował słabsze pozycje klasycznego repertuaru, niż Księżniczka Czardasza, która będąc wybitną pozycją klasycznego repertuaru operetkowego, do dziś z powodzeniem broni się sama.

Niemniej zmieniona redakcja muzyczna, korekta tekstu, rodzaj kostiumów i dekoracji (za dużo projekcji!), a nawet interpretacja muzyczna – wszystko to czyni z tego spektaklu operetkę tęskniącą za musicalem. Widzę w tym zamysł i konsekwencję stylistyczną Teatru Muzycznego, jaką w Poznaniu z powodzeniem proponuje i przeprowadza dyr. Przemysław Kieliszewski.

                                                                  Sławomir Pietras