Powrót Feliksa Nowowiejskiego

Opublikowano: czwartek, 21, styczeń 2016 17:58
Pietras Sławomir

Uchwałą Sejmu podjętą w Sylwestra ubiegłego roku Feliks Nowowiejski ustanowiony został patronem roku 2016. Chciałoby się powiedzieć, lepiej późno niż wcale.

Długo musiał czekać na jednoznaczne uznanie rodaków i późno pośmiertny zaszczyt ten wybitny muzyk, kompozytor, wirtuoz organów, dyrygent, a przede wszystkim gorący patriota. Jeszcze za życia niejednokrotnie znosił niezasłużone i tendencyjne krytyki, przed czym nie chronił go wspaniały dorobek twórczy: oratoria Quo vadis, Powrót syna marnotrawnego, Znalezienie świętego Krzyża, Missa pro pace, opera Legenda Bałtyku, balety Król Wichrów i Malowanki ludowe, kilkanaście symfonii i koncertów organowych, kilkaset pieśni, utworów religijnych i koncertów instrumentalnych.

W czasie okupacji zmuszony do ucieczki z Poznania, gdzie mieszkał i tworzył w dwudziestoleciu wojennym, będąc kompozytorem Roty śpiewanej przez cały naród (Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród) ukrywał się pod zmienionym nazwiskiem w Krakowie. Tam mając 64 lata doznał wylewu i paraliżu. Zaraz po wojnie wrócił do rodzinnego domu w Poznaniu, gdzie wkrótce zmarł i został pochowany w Krypcie Zasłużonych Kościoła św. Wojciecha, obok Karola Marcinkowskiego, Józefa Wybickiego, Henryka Dąbrowskiego, Wacława Gieburowskiego i Tadeusza Szeligowskiego.

Po śmierci jego twórczość popadła w zapomnienie. Jej olbrzymia większość nigdy nie została wydana drukiem. Zdarzało się, że przedwojenni muzyczni rówieśnicy lekceważyli ją, zapewne kierując się zazdrością. Powojenna socjalistyczna muzykologia i publicystyka nie szczędziła złośliwości wobec twórcy o niemodnym patriotyzmie i demonstracyjnej religijności. Nie pomagało berlińskie wykształcenie Nowowiejskiego w Szkole Mistrzów pod kierunkiem Maxa Brucha jeszcze przez I wojną światową, prestiżowe w skali międzynarodowej Prix de Roma zdobyte dwukrotnie, światowa kariera oratorium Quo vadis, ani symfonika znamionująca neoromantyczny talent porównywalny z twórczością Ryszarda Straussa, czy Gustawa Mahlera. Najbardziej kłuło w oczy powodzenie Legendy Bałtyku, granej przed wojną we wszystkich polskich teatrach muzycznych.


W czasach Polski Ludowej – poza licznymi pieśniami śpiewanymi z nabożeństwem przez solistów i chóry – tylko Legenda Bałtyku przypominała o Nowowiejskim na scenach Poznania (dwukrotnie), Wrocławia, Łodzi i Gdańska. Pamięć o nim podtrzymywała także Rota, będąca począwszy od 1910 roku przy różnych okazjach historycznych rodzajem drugiego hymnu narodowego. Również kilka szkół muzycznych jego imienia rozsianych na terenie całego kraju dzielnie kultywowało jego pamięć.

W latach 60-tych ubiegłego stulecia odbyły się wykonania koncertowe Quo vadis w Poznaniu i Krakowie, a w roku 1994 Ryszard Peryt zainscenizował to dzieło na scenie Opery Narodowej pod dyr. Stefana Stuligrosza. Jeśli dodać do tego wielokrotnie zaśpiewane Quo vadis a w repertuarze poznańskiego Teatru Wielkiego w charyzmatycznej interpretacji solisów Ewy Iżykowskiej, Jerzego Mechlińskiego, Piotra Liszkowskiego i Mariusza Kwietnia, to będzie prawie wszystko, co muzycznie przypominało o tym wybitnym kompozytorze.

Podobno inicjatywę sejmowej uchwały o Roku Nowowiejskiego zawdzięczamy posłom PSL-u. Chwała im za to. Szkoda, że podjęto ją dopiero w wigilię roku 2016. Czy aby Opera Narodowa zdąży z uroczystą premierą Legendy Bałtyku? Czy Polski Balet Narodowy zdąży zaprezentować Króla Wichrów, lub współczesne choreografie do muzyki symfonicznej kompozytora Roty? Czy NOSPR i inne polskie orkiestry symfoniczne wykonają i nagrają Quo vadis i pozostałe oratoria, a Poznań przygotuje galową edycję Konkursu Organowego? Czy wreszcie liczne chóry i soliści zaleją ojczyznę wspaniałymi pieśniami Nowowiejskiego, pięknymi w formie i patriotycznymi w treści?

Bowiem tylko wtedy Rok Nowowiejskiego 2016 może być udany.

                                                                         Sławomir Pietras