Noworoczne remanenty

Opublikowano: poniedziałek, 04, styczeń 2016 07:00
Pietras Sławomir

Myślę o tych zjawiskach, które zaistniały w starym roku i po noworocznym remanencie przejdą na rok następny. Przede wszystkim nowe inscenizacje perły naszej opery narodowej Strasznego dworu. O ile należy czym prędzej wyrzucić na śmietnik kosztowne warszawskie wypociny pana Pountneya, o tyle piękny spektakl Krystyny Jandy w Teatrze Wielkim w Łodzi powinno się grać jak najczęściej, a najnowsza inscenizacja Marka Weissa (słusznie dawniej zwanego Grzesińskim) niechże wreszcie powstrzyma licznych oponentów jego działalności w Operze Bałtyckiej. Wśród protestów tego dotyczących, list rodziców uczniów gdańskiej szkoły baletowej w sprawie odwołania dyrektora Opery, odczytałem jako sztubacki wygłup anonimowych dowcipnisiów. Sytuacja jest poważna i będziemy uważnie obserwować, jak zachowa się komisja konkursowa, jeśli Marek – co zapowiedział – stanie do walki o drugą kadencję. Gdyby nie przesada z Bałtyckim Teatrem Tańca i wielkością choreograficzną Izadory, miałbym więcej zaufania do kompetencji mojego dawnego współpracownika.

Bohater konfliktów w warszawskim teatrze „Studio” Roman Osadnik moim współpracownikiem wprawdzie nigdy nie był, ale znam go od dawna. Udzielałem mu nawet rekomendacji kiedy przed laty zajmując się sprzedażą biletów w Bytomiu i administrowaniem w Chorzowie, aplikował na stanowisko dyrektora Teatru Polonia w Warszawie. Żałuję. Pomyliłem się mniemając, że młode lata są ważnym atutem, aby kierować teatrem. W remanentach występuje zjawisko spisywania na straty. To jest właśnie taki przypadek.

Z oddalenia obserwuję sytuację Opery Podlaskiej w Białymstoku, której kubatura znacznie przekracza wyobraźnie miejscowych decydentów, zwłaszcza w dziedzinie finansowania tego kosztownego przedsięwzięcia. Po katastrofie z jej poprzednim dyrektorem Roberto Skolmowskim mianowano również młodego, ale odpowiedzialnego, rozważnego i dobrze wyszkolonego w administracji i zarządzaniu Damiana Tanajewskiego. Jego dodatkowym atutem jest to, że pochodzi z Białegostoku, zna środowisko i region, jest pracowity i oddany operowej sprawie. Należałoby tylko postawić obok niego rzetelnego fachowca operowego, dobrze znającego repertuar, artystów, upodobania publiczności i koordynację pracy artystycznej. Nie musi to być gwiazda dyrygentury, lub prorok reżyserii. Tacy – jak wskazują białostockie doświadczenia – albo rozgrzebią sprawę i narobią deficytu, albo trochę podyrygują, zawiną ogon i znikną.


Od czasu kiedy Ewa Wycichowska zapowiedziała abdykację z Polskiego Teatru Tańca nie mogę spać spokojnie. Przed czterdziestu kilku laty u boku Conrada Drzewieckiego współtworzyłem i przez sześć sezonów prowadziłem ten zjawiskowy, twórczy zespół, zaświadczający w świecie o sile i atrakcyjności polskiego baletu, złożony z wielu indywidualności, jakie następnie rozeszły się po kraju i zagranicy. Sytuację uratowała Wycichowska, która kierowała Polskim Teatrem Tańca aż 27 sezonów.

Kto teraz po niej? Broń Boże żadnych konkursów! Nie da się ustanowić w ten sposób następcy tak wielkich indywidualności. Trzeba szukać, rozważać i pertraktować najpierw w kraju. Może ktoś ze Szczecina, może z Gdańska? Pastor proponuje swoje warszawskie „stare meble”, ale to wszystko nie to!

Za granicą działają z wielkimi sukcesami pedagogicznymi Tadeusz Matacz (Stuttgart), Anna Grabka (Zurich), czy Sławomir Woźniak w Arizonie. Ale czy któreś z nich rzuci wszystko, aby skazać się na baletową harówę w skłóconej Ojczyźnie? Oby tylko Polski Teatr Tańca nie dostał się w ręce byle jakie. To już lepiej teraz zakończyć jego blisko półwieczną działalność.

Na koniec noworocznego remanentu informacja, że mój przyjaciel Bogusław Kaczyński zdrowieje wprost proporcjonalnie do sukcesów PiS-u, na rzecz którego śle entuzjastyczne orędzia prosto ze szpitalnego łoża. Moja radość z poprawy jego zdrowia jest bezgraniczna. Natomiast coraz bardziej wątpię, aby odezwał się inny mój przyjaciel i wieloletni towarzysz teatralnej pracy Emil Wesołowski. Po mojej prośbie do Boga, aby wybaczył mu choreografię mazura do kuriozalnego warszawskiego Strasznego dworu – zamilkł jak zaklęty. Licząc na noworoczne cuda mam jednak nadzieję, że się kiedyś odezwie.

A tymczasem do siego roku!

                                                                                      Sławomir Pietras