Tosca na pustyni

Opublikowano: poniedziałek, 29, czerwiec 2015 10:30
Pietras Sławomir

Przed kilkoma laty Festiwal Operowy u stóp Masady na Pustyni Judzkiej repertuarowo zadziałał trafnie, dając kolejno Nabucco, Aidę, Carmen, z wykorzystaniem plenerowej przestrzeni między Morzem Martwym, a pustynną twierdzą. Pod rozgwieżdżonym niebem tysiące melomanów (wspaniała organizacja transportu na pustynię) zaczarowano niezwykłą grą świateł, świetnym nagłośnieniem i mimo warunków plenerowych, wysokim poziomem muzycznego i scenicznego wykonania. Gorzej było w warunkach pustynnych z ubiegłoroczną salonową Traviatą.

Toteż kiedy ogłoszono plan tegoroczny, zapowiadając Toscę, szczerze się zaniepokoiłem. Wszak to opera historyczna, rozgrywająca się we wnętrzu kościoła Sant’Andrea della Valle (akt I), Palazzo Farneze (akt II) i na Zamku Św. Anioła (akt III). Wszystko to w Rzymie nad Tybrem, do którego w finale wskakuje tytułowa bohaterka. Jak to zagrać na pustyni?

Mój niepokój okazał się bezzasadny. Wystarczyło trafnie zaangażować wybitnego francuskiego reżysera Nicalasa Joel, który wyczarował przestrzeń sceniczną ograniczoną kunsztownymi sztachetami i stojącym za nimi symbolicznym ołtarzem, a zaraz potem kilka siedzeń i sprzętów, wśród których rozegrała się akcja aktu II. Wreszcie po przerwie, świetnie rozegrany finał z rozstrzelaniem Cavaradossiego na otoczonym murem dziedzińcu Zamku Sant’Angello, nad którym dominowała potężna statua uskrzydlonego Anioła.

Precyzyjna i przemyślana reżyseria, porywająca kreacja muzyczna Daniela Orena przy pulpicie dyrygenckim, oraz wspaniała obsada solistów dopełniły zaskakującego sukcesu tego wieczoru. Toscą była bułgarska gwiazda Svietla Vasilieva (nie mogło być lepiej!), Baronem Scarpią- Siergiej Murzajew (równie doskonały rosyjski baryton), a Cavaradossim argentyński tenor Gustavo Porta (na granicy formy wokalnej i wieku swego bohatera, ale z głosem, że daj Boże zdrowie!).

W tym sezonie agencja Grand Tour wykazuje się szczególnie ciekawym doborem arcydzieł Pucciniego, zapraszając nas 1 sierpnia na Madame Butterfly do Torre del Lago. Reżyserować będzie Renzo Giacchieri z udziałem najlepszych młodych włoskich śpiewaków. Pojedziemy…


Tymczasem następnego wieczoru pod Masadą byliśmy świadkami spektakularnej klęski Carminy Burany Carla Orfa. Trudno to sobie wyobrazić, a jeszcze trudniej skomentować, zważywszy na sukcesy tego dzieła w teatrach całego świata. Tym bardziej niełatwo relacjonować wysiłku ekipy polskiej odpowiedzialnej za to niepowodzenie (Michał Znaniecki-reżyseria, Magdalena Dąbrowska-kostiumy, Elżbieta Szlufik-Pańtak i Grzegorz Pańtak-choreografia, Bogumił Palewicz-projekcje, oraz Teatr Tańca z Kielc).

Aby uratować tę produkcję wszystkiego było zbyt mało: talentu reżysera (niedorzeczny pomysł z Indiana Jones), umiejętności choreograficznych (uboga ruchowo szamotanina z nadużywaniem pracy rąk i podnoszeń), sensownej koncepcji plastycznej (Luigi Scoglio) i funkcjonowania chóru na scenie (cały czas siedział w kostiumach na drugim planie i śpiewając przewracał kartki nut, bo się nie nauczył na pamięć!). O dobrym poziomie wykonania można było mówić tylko w przypadku solistów (Alla Vasilevitsky, Alon Harari, Enrico Maria Marabelli), oraz dyrygenta Jamesa Juddy i grze orkiestry.

Po godzinie spektakl zakończył się niemal bez braw. Mimo to na scenę wyszli realizatorzy, którym zaczęli klaskać stojący już tam wykonawcy. Myśmy z widowni próbowali to podchwycić (polska solidarność), z sukcesem porównywalnym do anemiczności zaprezentowanego widowiska. Nie pomogły płonące kolorowe gazy i strzelające w niebo sztuczne ognie.

Wszystkiemu temu ze zdziwieniem przyglądała się – nie wiedzieć czemu – dominująca nad sceną potężna statua uskrzydlonego Anioła, pozostała po wczorajszym, przyjętym owacyjnie spektaklu Tosci.

Dyrektorka Opery Izraelskiej i szefowa Festiwalu Hanna Munitz ogłosiła już repertuar przyszłoroczny. Będzie to Samson i Dalila Saint-Saensa (co pod Masadą aż się prosi) i Bal Maskowy Verdiego, równie trudny jak Traviata i Tosca do realizacji na pustyni. Licząc na pozytywne reżyserskie zaskoczenia – pojedziemy…

                                                                     Sławomir Pietras