Operetka na operowej scenie

Opublikowano: poniedziałek, 26, styczeń 2015 12:25
Pietras Sławomir

Ta tradycja jest długa i bogata. Dotyczy wszakże tylko niektórych tytułów klasycznych, wymagających głosów operowych, dużego chóru, baletu i orkiestry. Nie zawsze jest to możliwe w niewielkich z reguły teatrach operetkowych. Myślę tu o dziełach wybitnych, którymi podreperowało swą artystyczną (ale i finansowo –frekwencyjną) reputację wiele światowych scen operowych z Wiedniem, Berlinem i nowojorską Metropolitan na czele.

Wymienię „z kapelusza” tylko niektóre: Zemsta nietoperza, Baron cygański, Noc w  Wenecji (Strauss), Orfeusz w piekle, Piękna Helena, Sinobrody, Wielka księżna Gerolstein (Offenbach), Wesoła wdówka, Kraina uśmiechu, Carewicz, Paganini, Giuditta (Lehár), Bajadera, Manewry jesienne, Fiołek z Montmartre, Księżniczka cyrkówka (Kálmán), Student – żebrak, Gasparone (Millöcker), Bocaccio, Lekka kawaleria, Piękna Galatea (Suppé), Swobodny wiatr (Dunajewski).

Temat ten chodził mi po głowie po sylwestrowej wizycie w genewskim Grand Théatre i zaraz po tym, tuż po Nowym Roku w Operze Wrocławskiej. W Szwajcarii oglądałem nieznaną w Polsce Wielką księżnę Gerolstein, a we Wrocławiu znaną u nas niemal na pamięć Zemstę nietoperza. Spektakl genewski reprezentował najwyższy poziom sztuki Offenbacha, począwszy od strony muzycznej (dyrygował Alan Woodbridge), lekkiej, nowoczesnej i dowcipnej reżyserii (Christian Ráth), świetnie interpretowanym dialogom i co najmniej dwóm kreacjom: tytułowej - Ruxandra Donose (młoda urodziwa sopranistka liryczna z karierą międzynarodową) oraz Generał Boum – Jean Philippe Lafont, wybitny baryton francuski, który w roku 1985 otwierał z nami (myślę o Teatrze Wielkim w Łodzi) rolą Amonastra w Aidzie Teatro Vittorio Emanuele w Messynie, a potem na czele Opery Lyonskiej przyjechał na gościnne występy do Łodzi. Dzięki tym artystom, szampanowi i teatralnej kolacji w operowym gronie (z szykowną delegacją polską pod egidą łódzkiego "Grand Tour"), ten właśnie sylwester pozostanie niezapomniany.


Po powrocie jadąc do mojej ukochanej Kotliny Kłodzkiej, odwiedziłem Wrocław, aby w tamtejszej pięknie odrestaurowanej Operze obejrzeć noworoczny spektakl Zemsty nietoperza. Rolę doktora Falke śpiewał poznański baryton Maciej Ogórkiewicz, który kiedyś zaczynał skromnie w Teatrze Wielkim, studiując śpiew u swego ojca – wieloletniego utalentowanego solisty i pedagoga poznańskiego. Ale na skutek tłoku wśród operowych barytonów, przeniósł się do Teatru Muzycznego. Tam wkrótce stał się pełnosprawnym amantem operetkowym z wokalnymi dyspozycjami operowymi i talentem aktorskim w kierunku ról charakterystycznych.

Poza nim jako Eisenstein podobał mi się inny młody baryton Łukasz Rosiak. Tę niełatwą rolę powierzono mu być może nieco za wcześnie, z racji wieku, lekkości w tańcu i urody amanta. Przeczuwam jednak, że on sobie na scenie ze wszystkim poradzi, o czym nieraz zapewne jeszcze usłyszymy. Jako Adela brylowała Marta Brzezińska; urodą, koloraturą i temperamentem.

Z innymi było gorzej, zwłaszcza z Tomaszem Szrederem przy pulpicie dyrygenckim, męczącym Straussa jakby to był Wagner. Ciężkie, brzydkie i niegustowne dekoracje, ograniczające pole gry scenicznej firmował Paweł Dobrzycki. Reżyserem była nieznana mi dotąd Helena Kaut-Howson z pomysłami rodem z rozwiązań świetlicowych. Największy jednak grzech tego przedstawienia to śpiewanie po niemiecku, a mówienie obszernych dialogów po polsku. Nasza publiczność kontestowała zdumienie, a obecni na widowni Niemcy nie mogli niczego zrozumieć ze swego ojczystego języka. W bogatej historii polskich wykonań Zemsty nietoperza takiego dziwolągu jeszcze nie było!

Wszystko to skłania do podjęcia poważnych, profesjonalnych i skutecznych działań, zmierzających do reaktywowania w Polsce autentycznej sztuki operetkowej, w jej czysto wiedeńsko – parysko – berlińsko – warszawskiej (tej z początków ubiegłego wieku) postaci. Należy zacząć od oczyszczania jej z farsowej tandety, a z drugiej strony likwidowania niepotrzebnego operowego nadęcia. Wtedy osiągnie się to, co oglądałem z taką satysfakcją, podczas ostatniego sylwestra w Genewie.

                                                                            Sławomir Pietras