Mareczku, śledzę Twoje myśli...

Opublikowano: poniedziałek, 17, listopad 2014 08:26
Pietras Sławomir

 

Teksty o działalności teatrów w Polsce, pisane często przez ich – pożal się Boże – dyrektorów, a najczęściej podpisywane przez ich – uchowaj panie Boże – kierowników literackich, są trudnym do zniesienia bełkotem, niestety publikowanym następnie w e-teatrze. Czytając je wspominam okresowe narady w Ministerstwie Kultury PRL–u, kiedy to resort miał jeszcze coś do powiedzenia i zwoływał podległych sobie funkcjonariuszy teatralnych, aby przepytać ich, co tam w terenie słychać.

Pewnego razu uwięziony pośród operetkowych dyrektorek na takiej nasiadówce, byłem świadkiem następującego zdarzenia. Barbara Kostrzewska (Wrocław) wygłosiła przemówienie sławiące swą dolnośląską działalność i z rozpędu wymieniła nazwisko Danuty Baduszkowej (Gdynia), o której nie wspomniała ani słowa przemawiająca wcześniej Stanisława Stanisławska (Warszawa). Następnie zabrała głos Baduszkowa, również pochwaliła samą siebie, ale nie wspomniała nic a nic o Kostrzewskiej. Ta podczas przerwy zwróciła się do gdyńskiej kreatorki polskiego musicalu z goryczą i pretensją: „To ja bronię Cię przed tą zawistną Stanisławską, a Ty o mnie ani mru-mru!”.

Przypomina mi się to zwykle, gdy czytam teksty Marka Grzesińskiego sławiące jego nadbałtycką działalność oraz geniusz choreograficzny Izadory, za którą przepadam pamiętając, że byłem świadkiem na ich ślubie. Między tymi dwoma wiodącymi tematami zdarzają się Markowi myśli cenne, istotne, a nawet twórcze. Ostatnio dotyczyły one błędów w popularyzowaniu dorobku Szymborskiej, przekształcaniu księgarń w bazar, tandety w propagowaniu opery, fetyszyzowania słupków oglądalności, puszczaniu się w reklamach, używaniu publicznych pieniędzy do wspierania sztuki wysokiej, a nie rozrywkowej i komercyjnej.

Powinienem wobec myśli Grzesińskiego zachować się podobnie, jak ongiś Kostrzewska wobec Baduszkowej, dopisując szereg własnych refleksji widzianych z wierzchołka konia, na którym obaj jedziemy. Wywołuję wiec kolejne zjawiska, którym – póki sił i tchu w piersiach –- będę się przeciwstawiał. Nie wziąwszy w nich udziału zakrzyknę – podobnie jak On – o zamachu na zdobycze demokracji i postępu, naginaniu sztuki operowej tylko do zabawy, lekceważeniu bycia popularnym, znanym i lubianym, za cenę preferowania sztuki wysokiej, cokolwiek by to znaczyć miało.


Wywołuję wiec trwającą od przełomu naszego wieku falę arogancji reżyserów wobec materii, didaskaliów, klimatu epoki i odautorskich przekazów dzieł operowych, ich dźwiękowego obrazu, libretta i słowno - muzycznej poetyki.

Dotyczy to zarówno najwybitniejszych realizatorów spektakli operowych w świecie i Polsce, jak i ich pospolitych imitatorów, przeciętniaków i miernoty. Są wśród nich niestety również utalentowani cwaniacy, mimo przyrodzonego nieuctwa żądni sławy i obdarzeni tupetem karierowicze, którzy ignorując kompozytora, tekst i zawarte w nich wskazania, wypychają się jako reżyserzy na plan pierwszy, realizując własne nieszczęsne wizje, kiereszujące oryginał i przesłanie dzieła.

Wiem, wiem - mimo żeś wykształcony i reżyser wybitny, nie masz pod tym względem czystego sumienia. Ale przy swym olbrzymim i różnorodnym dorobku, nie musisz już udowadniać profesjonalizmu i artystycznej uczciwości.

Innym, zdecydowanie negatywnym  zjawiskiem jest ocieranie się niektórych recenzentów i komentatorów o wielkość i sławę ludzi przychodzących do nas z innej krainy i odważających się wycisnąć własne piętno na realizowanych spektaklach operowych. Czepiano niegdyś o to Zeffirellego, Brooka, Mitoraja, Hanuszkiewicza, a teraz Krystyny Jandy. Obok rzeczowych argumentów, wytacza się przeciwko jej inscenizacji Strasznego dworu cały arsenał bufetowego ględzenia, myślenia poniżej poziomu zdymisjonowanego chórzysty, mentalności z kółka teatralnego, pospolitego nieuctwa i powoływania się na „wytrawność” wcale niewytrawnych autorytetów. A wszystko po to, aby otrzeć się chodź przez chwilę o Jandę, wychylającą się z teatralnego parnasu, aby wpaść do bagna z operowymi siostrami, ciotkami i znawczyniami, które zawsze wiedzą lepiej.

Jest jeszcze problem kto powinien, a raczej kto nie powinien kierować teatrami. Ale o tym – nie rezygnując z uważnego śledzenia Twoich myśli - innym razem.

                                                              Sławomir Pietras