Flamenco, Beczała i Monteverdi

Opublikowano: poniedziałek, 31, lipiec 2023 07:18
Pietras Sławomir

Po przyjeździe do Barcelony obowiązkowym rytuałem turystycznym jest obejrzenie tańców flamenco przy lampce wina. Wprawdzie taniec ten pochodzi z XVII wiecznej Andaluzji, ale Katalonia od tego czasu stała się centrum kultu tego folkloru. Barceloński pokaz flamenco był nieco podstarzały, przydługi i nudny, a wino tylko w małych ilościach i nienajlepsze.

 

Na szczęście w mieście tym można podążać śladami Gaudiego: Casa Batllo, Casa Mila, Park Guell, katedra Sagrada Familia. Niezależnie od tego gotycka dzielnica Barri Gotic z katedrą św. Eulalii oraz kościół Santa Maria del Mar w średniowiecznej dzielnicy Riberra, spacer po Rambli i odwiedziny w Muzeum Picassa. Wszystko to przeszło eleganckie towarzystwo łódzkiego Grand Touru zakochane (zwłaszcza panie!) w polskim przewodniku, młodym, przystojnym, złotoustym i wszystkowiedzącym Sebastianie Mączce rodem z Nowego Sącza.

 

Ale głównym powodem odwiedzenia Barcelony było zobaczenie i usłyszenie Piotra Beczały, którego dwa recitale zapowiedział Gran Teatre del Liceu z udziałem amerykańskiej sopranistki Sondry Radvanovsky.

 

Podziwu godny entuzjazm podczas obu wykonań zaprezentowała hiszpańska i  na poły międzynarodowa publiczność oklaskując, wiwatując, wykrzykując i entuzjazmując się obiema gwiazdami nawet wtedy, gdy na bis Piotr Beczała zaśpiewał nieznaną tu pieśń Pamiętam ciche, jasne złote dnie, nieznanego tu kompozytora Mieczysława Karłowicza. Był to piękny, odważny i patriotyczny gest naszego wielkiego śpiewaka, który podobno zawsze bisuje polskim repertuarem, a często przecież koncertuje po szerokim świecie.

 

Repertuar Wieczoru składał się z trzech części. W pierwszej artyści śpiewali fragmenty Toski, w której nasz ulubieniec błysnął wspaniałą formą w arii Recondita armonia i w duecie z I aktu.

 

Drugą część stanowiły arie i duet w grobowcu z IV aktu Aidy zaśpiewany z mistrzostwem najwyższej próby. Poprzedziła go aria Radamesa Celeste Aida, za którą Beczała otrzymał frenetyczną owację mimo, że ostatni dźwięk si – bemol wziął i zatrzymał piano, a nie jak jego starsi i młodsi koledzy – forte. A może entuzjazm wybuchnął właśnie dla tego?

 

Repertuarowym ryzykiem było w finale umieszczenie śpiewających po czesku fragmentów opery Rusałka Antoniego Dworzaka, po tak znanych i uwielbianych włoskich arcydziełach, jak Tosca i Aida. Ryzyko to opłaciło się polskiemu tenorowi, który w słowiańskim repertuarze zabrzmiał po prostu bosko. 


Od pewnego czasu w występy estradowe wkradł się bezsensowny zwyczaj aktorskiego odgrywania wyśpiewywanych postaci. Pół biedy, jeśli chodzi o salonowy akt w Tosce, ale inscenizowanie wspólnej męczeńskiej śmierci w grobowcu przez Aidę w stroju balowym i Radamesa we fraku, to już zaiste przesada. 

 

Antonina Kawecka opowiadała mi, że w latach sześćdziesiątych  śpiewając Carmen w Chicago, poszła na recital Marii Callas i Giuseppe di Stefano do Civic Opera. Z przerażeniem oglądała, jak obie legendarne już gwiazdy śpiewając duet z Rycerskości wieśniaczej gonili się wokół fortepianu, spluwali i szamotali się nawzajem. Ale jak przyszło do zaśpiewania górnych dźwięków to nie miał kto tego uczynić.

 

Naszemu barcelońskiemu duetowi nic takiego nie groziło. Mimo, że oboje przekroczyli pięćdziesiątkę, są w pełni rozkwitu, urody i talentu. Dla mnie – poza podziwem i respektem dla Piotra Beczały – osobnym zjawiskiem stała się Sondra Radvanowsky sylwetką, uczesaniem i mimiką twarzy przypominająca do złudzenia moją ukochaną śpiewaczkę Joannę Cortés, z którą przez wiele lat współpracowałem we wszystkich trzech Teatrach Wielkich i Operze Wrocławskiej, a niedawno pożegnałem na Cmentarzu Północnym na Wólce Węglowej) w Warszawie.

 

Po spektaklu nie było czasu na wspólną kolację, bo państwo Beczałowie natychmiast wyjeżdżali na kolejny koncert do Lublany. Szepnąłem tylko Mistrzowi do ucha, że dyrektor Opery Śląskiej prosił mnie aby wybadać, czy możliwy jest recital Piotra Beczały w Bytomiu na otwarcie Teatru po remoncie w drugiej połowie listopada. Którego roku? –  zapytał rozanielony artysta. Kiedy dowiedział się, że to już teraz, wpadł w panikę. – Przecież w drugiej połowie listopada zaczynam w Metropolitan próby do Carmen. Ale proszę poprosić dyr. Goika, aby szybko napisał do mojej agencji. Ze swej strony postaram się zrobić wszystko, bo przecież to moje rodzinne strony! I tak rozstaliśmy się, wszyscy rozanieleni.

 

Następnego dnia Teatre del Liceu dawało Koronację Poppei Claudia Monteverdiego, jedną z pierwszych oper tego gatunku, skomponowaną i wystawioną we Florencji na początku XVII wieku. Muzyczne i wokalne wykonanie stało na wysokim poziomie, ze śpiewem kontratenorów włącznie. Natomiast przeniesienie libretta do współczesności mimo jego historycznej treści i uwarunkowań, zakrawało na skandal, wzorowany na polskich poczynaniach Trelińskiego. Inscenizatorem i reżyserem tego spektaklu jest Calixto Bieito.

 

Część publiczności opuściła Teatr już po pierwszym akcie. My po drugim, a było ich trzy.

                                                                               Sławomir Pietras