„Ernani, involami … all’aborrito amplesso …”

Opublikowano: poniedziałek, 17, kwiecień 2023 06:42
Pietras Sławomir

Po raz pierwszy z tą nieznaną w Polsce operą Giuseppe Verdiego zetknąłem się w Poznaniu w roku 1968. Wtedy to Robert Satanowski zaprosił zespół operowy z Genui, a w drodze rewanżu Poznaniacy zaprezentowali we Włoszech między innymi Straszny dwór Damę pikową.

 

Przywieziony z Italii włoski spektakl Ernaniego zachwycił Poznań. Na czele jego fascynującej obsady jako Elvira stała trzydziestoletnia wówczas Rita Orlandi-Malaspina, pochodząca z Bolonii i będąca przed debiutem w Metropolitan, bodaj jako Elżbieta w Don Carlosie. Pojawiła się w trzeciej scenie I aktu, śpiewając recitativ i arię „Ernani ! … involami all’ aborrito amplesso”. Z ogromną posturą i korpulencją, ciemnym głosem dramatycznym, swobodnie przy tym operującą techniką koloraturową i mocą dźwięku, który dosłownie wcisnął nas w fotele. Dotychczas zdarzało się, że zbyt lekki sopran pokonywał zbyt dramatyczną fakturę wokalną. Tutaj było odwrotnie. Głos dramatyczny zmierzył się z liryczno-koloraturowym zapisem arii, pokonując ją zwycięsko, wzbudzając niesłychany aplauz i entuzjazm na widowni. Po latach arię tę wykonywała perfekcyjnie w swym repertuarze koncertowym nasza Delfina Ambroziak. Nie odważyła się jednak podjąć na scenie  swym pięknym lirycznym głosem całości, jakże wokalnie dramatycznej partii Elviry.

 

Po kilku sezonach ślad po fenomenie – jakim w Ernanim była Rita Orlandi-Malaspina – zaginął. Potem natrafiałem na śpiewaków, którzy legitymowali się nią jako pedagogiem… i to wszystko. Jakże mądrze postąpiła Delfina Ambroziak oszczędzając swój liryzm i technikę śpiewania na długie lata kariery, unikając zbyt mocnego repertuaru i skutecznie perswadując to swoim studentkom.

 

Pamiętając te poznańskie młodzieńcze olśnienia, również muzyczną substancję Ernaniego, stojącego na granicy stylu bel canto i włoskiej opery romantycznej, odważyłem się wyprodukować to wybitne, a niegrane w Polsce dzieło w Teatrze Wielkim w Łodzi. Premiera odbyła się w roku 1990 pod kierownictwem muzycznym José Florencjo Juniora, w reżyserii José Luisa Pereza, a ważne w tym dziele chóry przygotowała Lajla Zaborowska. Spektakl otrzymał świetną obsadę solistów; Krystyna Rorbach (Elvira), Sylwester Kostecki (Ernani), Romuald Tesarowicz (de Silva), Zenon Kowalski (Don Carlos). Następnie Ernaniego grano jeszcze na przemian koncertowo i scenicznie w Bytomiu, Gdańsku i Poznaniu przypominając tym samym, że geniusz Verdiego to nie tylko La donna e mobile, Libiamo, Celeste Aida, czy Stride la vampa…


Wreszcie niedawno łódzki Grand Tour ogłosił, że zdobyte zostały luksusowe miejsca na spektakl Ernaniego w Teatro La Fenice, gdzie w roku 1844 odbyła się prapremiera tej niezwykłej opery, powstałej tuż po Traviacie, a przed Simonem Boccanegra. Poleciawszy w doborowym towarzystwie tym razem przez Bolonię, bo lot bezpośredni z Warszawy do Wenecji wymagałby zgłoszenia się na lotnisku już o w pół do czwartej rano, co mogłoby źle wpłynąć na wrażliwe  organizmy najwybitniejszych polskich melomanów. Autokarowemu dojazdowi do Wenecji towarzyszyły widoki kwitnącej już wiosny, oglądanej z okien luksusowego pojazdu, co w Polsce w marcu jest niemożliwe, a w Italii normalne i zachwycające. Do hotelu All’ Angelo Art tuż przy Placu św. Marka dopłynęliśmy taksówkami wodnymi, a do Teatro La Fenice gondolami, przepływając pod mostem Marii Callas, która na początku swej kariery (1947) śpiewała tu dramatyczną Izoldę i Walkirię na przemian z koloraturową Elvirą, ale w Purytanach. Wyprzedziła tym poznański wyczyn Rity Orlandy-Malaspiny, a dorównała jej jedynie wagą ciała, bo ważyła wtedy aż 114 kg.

 

Spektakl okazał się rewelacyjny, dyrygowany przez Ricardo Frizza, w obsadzie złożonej wyłącznie z młodych śpiewaków włoskich, o których zapewne jeszcze nieraz usłyszymy: Piero Pretti (Ernani), Ernesto Petti (Don Carlos), Michele Petrussi (Gomez de Silva), Anastasja Bartoli (Elvira). Reżyserował Andrea Bernard, a chóry przygotował Alfonso Caiani.

 

W teatrze tym panują sceniczne obyczaje przypominające mi dawnych chórzystów wrocławskich i poznańskich. Mianowicie na scenie w pierwszym szeregu mogły stać tylko dostojne damy i leciwi jegomoście przybyli tu z Opery Lwowskiej (we Wrocławiu), lub śpiewający w Poznaniu jeszcze przed drugą wojną światową. Natomiast sprawna wokalnie i urodziwa scenicznie młodzież dopiero z tyłu, cierpliwie oczekiwała  na odjazd tych leciwych do nieba, bez biletu powrotnego. Mimo to sceny chóralne – trzeba to przyznać – brzmiały wyśmienicie, jakby anioły pogodziły się z diabłami, dla wspólnego oddania piękna partytury Verdiego.

                                                                Sławomir Pietras